Rozdział 2
Miłość to tęsknota za tą samą osobą, każdego dnia
Mój tata był zawsze bardzo
silnym człowiekiem, może nawet najsilniejszym jakiego znam. Jako mała
dziewczynka myślałam, że jest Supermenem i tak jak on jest ze stali, nic nie
może go zranić, ani zabić. Swoją posturą też przypominał komiksowego bohatera.
Był dobrze zbudowany i do tego mierzył dwa metry wzrostu. Warto też wspomnieć,
że jest policjantem.
Jednak myliłam się. Mój tato
mimo swej siły i postury, był tylko człowiekiem i tak jak każdy był podatny na
zranienia. Przekonałam się o tym jako pięciolatka. W dzień śmierci mojej mamy.
A było to tak.
- Jestem misiem burym, który ma
butki dwa – śpiewała mi mama, udawała przy tym głos niedźwiedzia wymachując mi
pluszakiem przy twarzy. Śmiałam się wtedy wniebogłosy, a mój piskliwy głosik,
aż wiercił dziurę w głowie mojej babci, która spała wtedy w pokoju obok. Na
szarej i zmęczonej twarzy mamy pojawił się szeroki uśmiech.
Stella, ostatnie dni z mamą |
- Jesce ras – krzyknęłam wesoła
klaszcząc w pulchne rączki. Złote oczy mojej rodzicielki patrzyły na mnie z
miłością, ni stąd ni zowąd chwyciła mnie w ramiona i mocno przytuliła do
piersi, tym samym opadając na poduszki. Całowała mnie po złotych włoskach,
czole i policzkach. Szczęśliwa, że mam ją przy sobie, objęłam ją za szyję.
Nie wiedziałam jej trzy tygodnie.
Była w szpitalu na chemii, która bardzo osłabiała jej organizm. Lekarz nie pozwalał mi jej
odwiedzać. Określił mnie jako siedlisko wszelakich zarazków i chorób. Wtedy
tego nie rozumiałam. Zresztą jak każde dziecko na moim miejscu. Tęskniłam za
mamą, a reszta była dla mnie bez znaczenia.
- Moja złotowłosa gwiazdka.
Kocham Cię nad życie, wiesz ? – mówiła przez łzy. Jej białe, lodowate dłonie
delikatnie gładziły mnie po włosach, zawijała sobie co jakiś czas mój lok wokół
palców. – Tęskniłam za Tobą, Stello, każdego dnia.
- A ja sa tobom, mamusu –
powiedziałam. Podniosłam się i spojrzałam na nią. Była dla mnie najpiękniejsza
na całym świecie. Jednak dopiero teraz widzę na zdjęciach, jak bardzo rak ją
wykończył. Niegdyś promienna i pełna życia Olivia Jakson, zamieniła się po
czasie w schorowaną, zmęczoną życiem kobietę. Jej długie złote loki z czasem
wypadły i w ich miejsce znajdowała się chusta w geometryczne wzory, którymi
zasłaniała łysinę. Złote oczy traciły powoli swój blask, a różowe policzki były
teraz szare i pełne pękniętych naczynek. Zwiewne spódnice oraz ciepłe wełniane
swetry, zamieniła na błękitną piżamę.
- Stello – warknęła babcia. Jej
siwe włosy były w nieładzie, a patrzyła na mnie jakbym co najmniej chciała
zamordować jej jedynaczkę. Szybkim krokiem podeszła do łóżka rodziców i
bezceremonialnie podniosła mnie. Jej palce wbiły się we mnie powodując okropny
ból. Nigdy nie była najdelikatniejsza kobietą. Miała swoje zasady, nie znosiła
mazgajenia się, ani wygłupów.
- Mamo, zostaw ją – wyjąkała
mama, jej głos był niezwykle słaby, kaszlnęła parę razy. Babcia szybko podała
jej wodę, a ja korzystając z jej nieuwagi ponownie wskoczyłam na łóżko
rodziców. Siedząc po turecku patrzyłam, jak moja mama wymiotuje krwią. Dławiła
się, nie mogła złapać oddechu, a mimo wszystko odpychała swoją rodzicielkę. –
Zostaw mnie – warknęła przez łzy. Babcia odsunęła się nagle i otarła zmęczoną
twarz. Spojrzała na mnie ze współczuciem. Podeszła i wyciągnęła ręce. Nie
poszłam do niej. Dalej patrzyłam na moją
mamę, teraz leżącą w pozycji embrionalnej. Nie płakała, nie miała już na to
sił.
- Chodź zrobimy naleśniki –
zaproponowała starsza. Uraczyłam ją wtedy spojrzeniem. Jej pomarszczona twarz
była zalana łzami, ale mimo to uśmiechała się do mnie zachęcająco. Pokiwałam
głową, po czym pozwoliłam się jej wziąć na ręce. Przytuliłam się do niej mocno,
chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Pachniała lawendą i gorzką czekoladą.
Przez resztę popołudnia nie
wiedziałam mamy. Zrobiłyśmy z babcią naleśniki z wiśniami. Zjadłyśmy je
oglądając Piękną i Bestię , zaplatała
mi przy tym kłosa, strasznie szarpała za włosy, ale nie narzekałam. Potem jak
co dzień zrobiłam sobie drzemkę, kiedy się obudziłam tata już był. Jadł obiad
sam w kuchni. Był taki smutny, patrzył w przestrzeń jakby tam miało być
rozwiązanie naszych problemów. Rzuciłam lalkę na podłogę i podbiegłam do niego.
Naiwnie wierząc, że tym poprawię mu humor.
- Tatusu, tatusu – krzyczałam
podskakując oraz wyrywając rączki do góry, aby mnie podniósł. Dopiero po paru
sekundach mnie zobaczył. Uśmiechnął się smutno, po czym bez słów podniósł mnie
i umieścił na swoich kolanach. – Lobiłam nalesnicki – pochwaliłam się,
wskazałam na pełen talerz. Pokiwał tylko głową. Zaczęła podskakiwać, żeby
zwrócił na mnie uwagę.
- Przestań już – krzyknął i
postawił mnie na podłodze. – Nie możesz przez chwilę być cicho. Musisz być
takim jełopem. Zrozum, że tata jest zmęczony – kiedy skończył wstał i odszedł.
Patrzyłam jak odchodzi z żalem. Nie powinien na mnie krzyczeć, byłam tylko
dzieckiem. Małą dziewczynką, która nie wiedziała co się dzieje, która trzeba
było się zająć. On jednak wolał zostawić to na głowie zimnej jak lód teściowej.
Tak było przecież łatwiej.
Nie byłam łatwym dzieckiem. O
nie. Lubiłam się bawić i krzyczeć. Robiłam więcej hałasu niż cały pluton
żołnierzy. Brudziłam wszystko dookoła, a do tego ciągle biegałam więc jedzenie
było dosłownie wszędzie. Pierwsze cztery lata przed tym jak zachorowała moja
mama, spędziłam z nią. Byłam szczęśliwa. Miała do mnie anielską cierpliwość.
Każdy dzień spędzałyśmy razem. Budziłyśmy się, po czym robiłyśmy śniadanie,
szłyśmy na spacer, robiłyśmy zakupy, aby potem razem zrobić sobie drzemkę.
Kiedy przychodził tata, jedliśmy we trójkę, później oni oglądali coś w
telewizji, a ja bawiłam się na dywanie, na którym zasypiałam. Mama na mnie nie
krzyczała, nigdy. Zresztą tata, zanim zachorowała też. To dziwne jak ludzi
zmieniają się w obliczu bezsilności.
- Stallo, gdzie jesteś – babcia
szukała mnie już od piętnastu minut. Zraz po wybuchu taty schowałam się w mojej
tajnej kryjówce. Miałam ich wiele w starym domu. Chodziła i zaglądała w każdy
kont. Znała mnie. Wiedziała, że nie wyszłam na dwór. To nie był pierwszy raz kiedy się ukryłam.
Robiłam to regularnie, to był mój sposób na problemy. Zresztą pozostał nim do
dnia dzisiejszego. – Stello, babcia jest już zła – jęknęła. Myślę, że połowa
jej siwizny to moja zasługa. Jednak dalej nie wyszłam z mej kryjówki, nie
miałam ochoty po pierwsze, a po drugie wiedziałam, że babcia znowu chwyci mnie
tymi swoimi szponami.
- Mamo, wyjdzie kiedy będzie chciała
– wyjąkała Olivia. Dalej leżała w łóżku, otaczały ją mrok, tylko delikatne
światło lampki na stoliku nocnym oświetlało pokój.
- Gdyby nie twój nędzny mąż, nie
schowałaby się – warknęła babcia. Każdy kto nie spełniał jej oczekiwań zostawał
opisany przymiotnikiem „nędzny” lub „marny”. – Mówiłam wyjdź za Davida
Bringthony. Przystojny, bogaty, wykształcony. Nie tak jak ten twój, mężulek,
który nie umie zająć się własnym dzieckiem. David ma już piątkę – mówiła to
jakby decyzja o wyborze męża miała zmienić los mamy. Jakby fakt, że wybrała
mojego ojca, był powodem jej choroby.
- Mamo. Ja umrę – wydusiła,
słowa których żadna matka nie powinna usłyszeć od swojego dziecka. Babcia
usiadła na skraju jej łóżka. – Wiesz to, ja to wiem, Fred to wie – kaszlnęła. –
Kocham go, ale on nie zajmie się dobrze Stellą. Nie da rady.
- Wiem to, kochanie. To słaby
człowiek – powiedziała z obrzydzeniem siwowłosa.
- Nie prawda. Kocha mnie. Za
mocno – wydusiła. Łkała. – Nie poradzi sobie z żałobą, a co dopiero z małą.
- Pomogę mu. Zamieszkam z nimi,
tak długo jak to tylko możliwe.
- Nie, nie. Zabierz ją ze sobą.
Do Londynu. Wychowaj jakby była twoja, kochaj ją – babcia tylko potrząsnęła
głową.
- Nienawidzę go, ale Olivio to
jego dziecko, jego krew, nie mogę jej mu odebrać – wydusiła.
- On ci ją odda. A ty zabierzesz
ją daleko i sprawisz, że będzie szczęśliwa – uśmiechnęła się do swojej matki
blado. – Obie wiemy, że tu nie będzie. Chce, żeby miała normalne dzieciństwo.
Żeby dorastała wśród wesołych ludzi, którzy ją kochają. Żeby tańczyła w deszczu
i zakochała się, tysiące razy. Chce dla niej takiego, życia jakie ty mi
zapewniłaś, zanim tu się wyprowadziłam.
- Liv, córeczko – pogłaskała ją
po policzku.
- Obiecaj mi, że ją zabierzesz
ze sobą. Że zamieszka w naszej kamienicy, że pozna Davida i Sarę, i ich dzieci.
Będzie ganiać po bułki do pana Adamsa i wspinać się na drzewo pośrodku
dziedzińca. Obiecaj – babcia wreszcie pokiwała głową. Lilianna Hercson miała
wtedy pięćdziesiąt dwa lat, straciła męża i pracowała jako księgowa. Teraz
miała pogrzebać swoje jedyne dziecko. Była zmęczona życiem, pragnęła umierać w
samotności, a nie ganiać za wnuczką, którą na równi kochała, co nie znosiła.
Jednak mimo to zgodziła się.
- Będzie szczęśliwa. David i
Sara mają uroczę bliźniaki o rok od niej starsze, ale na pewno chętnie
dotrzymają jej towarzystwa – powiedziała przez łzy. Olivia uśmiechnęła się do
niej słabo.
- Dziękuję, zostaw mnie samą,
jestem wykończona – poprosiła. Babcia ucałowała jej czoło, po czym wyszła
chwiejnie, czując na swoich barkach nowe brzmienie. Mnie. – Możesz wyjść –
rzuciła mama. Powoli wyłoniłam się z kufra, w którym trzymała moje stare
zabawki, zbierała je aby później bawić nimi moje rodzeństwo, które nigdy nie
przyszło na świat.
- Umielas ? – zapytałam słabym
głosikiem. Moja różowiutka twarz była pełna łez, które ocierałam mało elegancko
rękawem. Mama spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i wyciągnęła chudą rękę.
- Chodź do mnie, gwiazdo –
powiedziała z łagodnym uśmiechem. Spełniłam jej prośbę. Wskoczyłam na łóżko, po
czym położyłam się obok niej. Przykryła mnie kocem i intensywnie patrzyła na
moją twarz, jakby chciała zapamiętać każdy najmniejszy kawałek buzi swojej
córeczki. – Jesteś moją gwiazdą. Wiesz czemu ? – pokręciłam głową. – Bo kiedy
spada gwiazda spełnia się czyjeś życzenie. Ty swoimi narodzinami spełniłaś moje
największe marzenie. Kocham cie. Pamiętaj o tym. Zawsze cie kochałam, nawet jak
nie było cię obok, już wtedy za tobą tęskniłam. Moja Stello, moja gwiazdo –
przytuliła mnie do siebie. Była okrutnie chuda, ale mimo to na tyle mięciutka,
że szybko zasnęłam w jej ramionach.
Kiedy się obudziłam było jeszcze
ciemno. Przetarłam oczka i spojrzałam w prawo. Moja babcia spała na fotelu z
książką w ręku. Jej okulary zwisały zabawnie na czubku nosa. Zaśmiałam się
cichutko. Po czym odwróciłam się i spojrzałam na mamę. Leżała sztywno na
plecach, ale nie spała. Jej złote oczy były otwarte i patrzyły w sufit. Usta
miała również otwarte, zupełnie jakby chciała coś powiedzieć lub złapać wdech
świeżego powietrza. Lewą dłoń miała położoną na szyi, a prawą na sercu.
Dotknęłam jej ramienia i delikatnie szturchnęłam. Jednak nic się nie stało.
Powtórzyłam gest tylko, że mocniej. Nie rozumiałam, czemu moja mama nic nie
mówi, ani się nie rusza.
- Mamo – powiedziałam, dalej ją
szarpiąc. – Babciu – krzyknęłam. Kobieta zerwała się szybko i poprawiała
okulary, aby na mnie spojrzeć. – Mama se nie lusa – po tych słowach wszystko
zaczęło się dziać niesamowicie szybko. Babcia podbiegła do łóżka i niemal na
nie wskoczyła. Przyłożyła dłoń do szyi mamy, po czym zaczęła płakać. Ułożyła
głowę na brzuchu swojej córki i pozwoliła, aby łzy leciały jej ciurkiem.
Przytuliła ciało Olivi do siebie i jęcząc kołysała się, to w prawa, to w lewo.
Po około godzinie opanowała się. Wstała. Chwyciła mnie za rączki i kucnęła przy
mnie.
-Stallo, gwiazdeczko – mówiła
spokojnym głosem, mimo to z jej oczu leciały słone łzy rozpaczy. – Mamusia
odeszła do pana Boga – spojrzałam na łóżko i ciało mojej mamy.
- Ne prawda jest tu – wskazałam
jej ciało.
- Oj gwiazdeczko nic nie
rozumiesz. Mama śpi i już nigdy się nie obudzi. Teraz jest aniołkiem, wiesz? –
wyjąkała. Jej niebieskie oczy, patrzyła na mnie z bólem i nadzieją, że mimo, że
nie ma córki, ma dalej mnie.
- Ma sksydelka ? – zapytałam.
- Tak, takie duże i białe.
- A ne mose wlucić? –
powiedziała z nadzieją. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Chciałam do mojej
mamy, chciałam ją usłyszeć, a przed wszystkim nie rozumiałam co się dzieje
dokoła mnie.
- Nie może gwiazdeczko, nie
może. Ale spotkasz ją kiedyś w niebie – po tych słowach uniosła mnie i
wyprowadziła z pokoju. Przytuliłam się do niej mocno. Kiedy weszłyśmy do mojego
pokoju zaczęła pakować moje rzeczy. Patrzyłam na to biernie, dalej wstrząśnięta
i zagubiona po stracie mamy. Tuliłam do siebie złotowłosą lakę, którą mi ją
przypominała. Też miała złote włosy i oczy, rumianą twarz i czerwone usta.
- A tatus, ledzie s nami ? –
zapytałam. Babcia tylko pokręciła głową i wyniosła moje rzeczy z pokoju
stawiając walizkę przy drzwiach. Zostawiła mnie na chwilę samą, aby wrócić ze
swoimi rzeczami.
- To już ? – zapytał. Obie
odwróciłyśmy się jak na zawołanie. Stał oparty o framugę drzwi. Patrzył tępo na
czerwony dywan, a w prawej dłoni dzierżył butelkę, zapewne z alkoholem. Babcia
zmierzyła go wzrokiem pełnym obrzydzenia. Nigdy za nim nie przepadała. Jej
córka pani pedagog, piękna niczym anioł wyszła za niego, zwykłego policjanta,
który szybko ją zaciążył i wywiózł na zadupie daleko od niej. Co według babci
oznaczało, że zmarnował jej Olivi życie.
-Tak, umarła. Kazała mi zabrać –
zaczęła. Schowała mnie za siebie, jakby oczekiwała, że rzuci się, aby mnie
zabrać od niej.
- Stellę – dokończył. Zaszczycił
nas pijanym spojrzeniem. Patrzyłam na niego za spódnicy mej nowej opiekunki. –
Jest taka do niej podobna. Nie mogę na nią patrzeć – warknął i upił łyka
trunku. – Możesz ją zabrać z tobą będzie szczęśliwa, tak jak była Liv. Ona
nigdy nie była tu szczęśliwa, marnowała się tu – mówił z obrzydzeniem, jakby
nie umiał tego zrozumieć. – Ona – wskazał na mnie. – Ona będzie taka jak matka.
Wiecznie oczekująca lepszego. Nie chce jej. Nie chce. Chciałem Liv. Ona ją
chciała, ona jej pragnęła. Ja nie. Ja tylko chciałem ją uszczęśliwić, wiec
zrobiłam jej bachora. Ona, ona zawsze była jej. Jej – wskazał teraz na swoją
sypialnie, gdzie leżało truchło jego ukochanej żony. – Ja jej nie chce.
Podpisze wszystko co chcesz starucho tylko zabierz tego bachora.
- Nie zasługiwałeś na moją
córkę, ani na Stellę – krzyknęła na niego. Nawet się nie poruszył z miejsca.
Uśmiechnął się tylko bezczelnie.
- Myślisz, że twa córeczka mi
tego nie uświadamiała każdego dnia. Ja ją kochałem, je obie. Ale wiecznie było
coś nie tak. A to za mało zarabiasz, a to nie umiesz jej nosić. Wiecznie –
rzucił butelką o ścianę, a ta rozpadła się na tysiące maleńkich kawałków. – A
ja tak Liv kochałem, tak bardzo chciałem na nią zasłużyć – opadł na ziemię i
schował twarz w kolanach.
- Wyjeżdżamy do Londynu, do
miejsca gdzie twoja żona dorastała. Tam wychowam wasze dziecko. Pod ten adres
wyślij resztę rzeczy Stelli. Wszystkie papiery ci prześlę kurierem. Zadzwoń
kiedy zorganizujesz pogrzeb – powiedziała, jej głos był zaskakująco formalny.
Już nie płakała, nie krzyczała. Pogodziła się z nową realnością.
Otworzyła szeroko drzwi i
wyniosła walizki. Po czym wróciła po mnie. Stałam nieruchomo w miejscu patrząc
jak mój bohater, mój Supermen pokazał jak słabym jest człowiekiem. Chwyciła
mnie za rączkę i po chwili umieściła mnie na przednim siedzeniu samochodu,
którym dwa tygodnie temu przyjechała. Zapięła mi pasy, a po chwili ruszyłyśmy w
stronę Londynu. Patrzyłam przed szybę, żegnając się z moim starym życiem z mamą
i tatą.
~*~
Kiedy dojechałyśmy do Londynu i
zajechałyśmy pod kamienicę, tam czekał na nas jakiś wysoki czarnowłosy pan, a
przy nim ciemnowłosa drobna kobieta o czarnych oczach. Przywitali się z babcią
przyjacielsko, tuląc ją do siebie mocno. Płakała w ramionach mężczyzny, a w tym
czasie kobieta podeszła do moich drzwi.
- Dzień dobry Stello –
przywitała się. Jej głos był zaskakująco spokojny i miły. Uśmiechała się do
mnie łagodnie, a jej ciemne oczy patrzyły na mnie jakby znała mnie od zawsze. –
Jesteś taka podobna do mamy – wyszeptała. – Nazywam się Sara, byłam
przyjaciółką twojej mamy, jak byłyśmy takie małe jak ty teraz – pokiwałam na to
głową i przytuliłam do siebie mocniej lalkę. Sara westchnęła ciężko. –
Pójdziesz ze mną? Pokarzę ci mój dom i moich synków. A babcia i David rozpakują
twoje rzeczy – pokiwałam głową. Rozpięła mi pas, kiedy to zrobiłam wyskoczyłam
z auta i podałam jej rączkę.
Znajdowaliśmy się na dużym
dziedzińcu w kształcie koła, otoczonego kamienicami pomalowanymi na biało. Po
jego środku rósł olbrzymi dąb, a na jego gałęziach zostały zawieszone dwie
huśtawki. Sara prowadziła mnie ku
czerwonym drzwiom prowadzącym do kamienicy numer czterdzieści siedem. To miał
być mój nowy dom. Kiedy weszłyśmy uderzył mnie zapach wanilii. Ściany były
pomalowane na beżowy kolor i dopasowywały się do drewnianych podłóg i schodów.
- To mieszka pan i pani Adams –
odezwała się Sara. Wskazała na ciemno zielone drzwi ze złotym numerem dwa. Jak
na zawołanie wyszła z nich pulchna rudowłosa kobieta ubrana w żółtą sukienkę w
kwiat i niebieski fartuch, na którym były plamy od mąki i mleka. – Pani Adams
przecież prosiłam – jęknęła Sara. Schowałam się za jej nogami, patrząc za nich
podejrzliwie na grubiutką kobietę. Ta
tylko pokręciła głową.
- Co ty gadasz?! Znałam jej
matkę od niemowlęcia, jak i ciebie i twego męża. Ja dla niej to rodzina – jej
głos był irytująco wysoki, a dodatkowo posiadał ciężki obcy akcent.
- Ona pani nie zna – wyszeptała
Sara. – Nie zna nikogo. Liv wyjechała za nim zaszła w ciążę i już jej nie
widzieliśmy, tak jak małej – wytłumaczyła.
- Przesadzasz – pani Adams
machnęła tylko ręką. – Tak mnie traktujesz. A ja twymi bachorami się zajmuje
moja droga. Ja twojej matce to w ostatnich daniach wodę podawałam. Tort ci na
wesele i każde urodziny twoich dzieci piekę, a dzieci to ty masz dużo. Oj dużo,
aż wstyd myśleć co wy w sypialni robicie.
- Tak. I uwielbia pani to
przypominać niemal codziennie – powiedziała zrezygnowana.
- Bo ty o tym zapominasz. A ja
taka dobra dla was jestem. Ja wam chleb piekę – wskazała na swój brudny
fartuch, na co Sara przewróciła oczami. – Pokaż mi to dziecko i miejmy to z
głowy – pani Adams mało dyskretnie wyśledziła mnie wzrokiem, po czym wyciągnęła
za nóg Sary i z uśmiechem zmierzyła wzrokiem. Jej paciorkowate oczy patrzyły na
mnie z żalem, a jednocześnie szczęściem. – Skóra wzięta z Liv. Te same włosy,
oczy, noc, usta. Jakbym o dwadzieścia lat wstecz się cofnęła. Bożeńku. Twoja
mama to mi bułki z tą tutaj kradła – brudną szmatą wskazała na Sarę. Ta tylko
przewróciła oczami i chwyciła mnie za rączkę, aby ku schodom pociągnąć. – Ty
jej przede mną nie schowasz - krzyknęła
pani Adams z uśmiechem.
- Niestety – warknęła cicho moja
opiekunka. – Pani Adams jest wścibska i za dużo mówi oraz robi, ale to dobra
osoba – powiedziała do mnie. – Męcząca ale dobra – kiedy weszłyśmy po schodach
na pierwsze piętro stanęłyśmy przed niebieskimi drzwiami ze złotym numerem
trzy. – To nasze mieszkanie. Zajmujemy trzy mieszkania. To i dwa na górze. Mamy
dużo dzieci – dodała w drodze wyjaśnienia. – A ty z babcią mieszkacie
naprzeciwko – wskazała fioletowe drzwi ze złotym numerem cztery.
Otworzyła przede mną szeroko
drzwi swojego mieszkania. Była to otwarta przestrzeń z wyznaczonymi strefami.
Na początku był przedpokój, naprzeciwko drzwi znajdowały się kręcone chody na
piętro wyżej. Za nimi zaś była jadalnia z ogromnym okrągłym stołem i ośmioma
krzesłami. Po prawej stronie była przestronna kuchnia, a po lewej salon z dużą
błękitną kanapą i trzema fotelami.
- Na górze są pokoje chłopców,
nasz jest tu – wskazała białe drzwi przy salonie. – Pójdę po picie dla nas i
parę zabawek – powiedziała, po czym pobiegła do kuchni. Korzystając z jej nie
uwagi podeszłam do dużego okna z widokiem na ruchliwą ulicę Londynu. Przez parę
minut patrzyłam jak samochody jeżdżą po ulicy, a przechodnie śpieszą się gdzieś
z zakupami. – Chodź tu Stello – powoli, niepewnie podeszłam do niej. Siedziała
na klęczkach na kolorowej macie, a przednią leżały klocki, kartki papieru i
kredki. Usiadłam jak najdalej od niej, po czym mocniej przytuliłam do siebie
lalę. – Tu masz soczek – wskazała na kartonik stojący na ławie, znajdowały się
na niej także ciasteczka i małe kanapeczki.
Przez paręnaście minut
siedziałyśmy w zupełnej ciszy obserwując siebie nawzajem. Sara uśmiechała się
przyjaźnie i podsuwała mi, a to soczek, a to kanapkę. Jednak nie miałam
apetytu.
- Ce do mamy – odezwałam się
wreszcie. Pierwszy raz od tamtej nocy.
- Mama jest przy tobie, jako
aniołek – odpowiedziała mi.
- Cemu ?
- Bo mamusia, była chora i
bardzo cierpiała. Ale też bardzo cię kochała, tak jak babcia – przysunęła się
do mnie nie śmiało. Niczym dzikie zwierze bojące się ataku obserwowałam ją
dokładnie.
- Babci ne snam – stwierdziłam. Sara
zamrugała trzy razy, po czym wzięła do ręki kartkę papieru i zaczęła ją składać
na małe kawałeczki.
- Wiem kochanie, ale niedługo
się lepiej poznacie. Babcia bardzo cię kocha, prawie tak mocno jak mama, teraz
ona się będzie tobą zajmować – wytłumaczyła, odłożyła papier na bok i spojrzała
mi w oczy. – Będziecie razem piec i się bawić – kontynuowała. Nie byłam już
zainteresowana tą rozmową. Zaczęłam bawić się złotymi włosami mojej lali. Jej
szklane oczy śledziły każdy mój ruch. – Ja będę do was przychodzić, a ty do
mnie.
- Ce nocycki – powiedziałam.
Sara spojrzała na mnie zaskoczona. Po czym podała mi plastikowe. Chwyciłam je i
rozpoczęłam ścinanie blond loków mojej lali. Kiedy skończyłam podałam pukle
Sarze. – Telas wydlonda jak mama – kobieta pochwyciła je w szoku.
~*~
Sąsiadka zajmowała się mną
jeszcze przez dwie godziny. W tym czasie babcia miała czas posprzątać i
przygotować mieszkanie na moje przebycie. Albo płakać w samotności. Kiedy po
mnie przyszła miała napuchnięte oczy, a w rękach trzymała błękitny ręcznik.
- Chodź, pożegnaj się z Sarą, a
teraz idziemy się myć i spać – oznajmiła, otworzyła przede mną szeroko drzwi i
nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem czekała, aż spełnię jej życzenie. Przytuliłam
do siebie mocniej lalkę. – Nie mam
ochoty się z Tobą bawić – warknęła.
- Pani Lilio – zwróciła jej
uwagę Sara.
- Nie wtrącaj się – babcia
podniosła mnie z podłogi, umieściła na swoim biodrze i wyszła z mieszkania, w
drzwiach mijając się z Davdiem, który wchodził z dziećmi. Pięć czarnych czupryn
obejrzało się za nami. Schowałam się za białymi włosami babci, ale już wtedy
dojrzałam to intensywne spojrzenie granatowych oczu. Patrzył na mnie z
zaciekawieniem, a zarazem współczuciem. Ciemne loki opadały na jego dziecięce
czoło, a w dłoniach trzymał o dziwo książeczkę
dla dzieci. Podniosłam głowę, aby się mu przyjrzeć, zresztą on zrobił to samo.
- Dowiedzenia – pożegnała się
Lily, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi mieszkania. Chłopiec o granatowych
oczach, zniknął, a wraz z nim moja i tak nikła odwaga.
Babcia postawiła mnie dopiero w
łazience. Było to pomieszczenie małych rozmiarów. Na białych płytkach widniał
staromodny wzór, jakiś niebieskawych kwiatów. W prawym rogu znajdowała się
biała wanna z deszczownicą i turkusową zasłoną, naprzeciwko niej umieszczona
została umywalka, a nad nią duże lustro w la’starej ramie. Kibelek było po jego
lewej stronie, tuż obok białych drzwi z napisem „Nie wchodzić”.
- Jutro pójdę zapisać cię do
przedszkola. Teraz są wakacje więc spędzisz czas ze mną, póki nie pójdę do
pracy. Później podrzucę cię Sarze lub pani Adams, one i tak nie mają nic do
roboty – poinformowała mnie. Rozebrała mnie szybko, używając przy tym trochę za
dużo siły. Sprawiała mi ból, lecz nie odezwałam się, ani słowem. Tylko słone
łzy leciały mi po policzkach. – Nie rycz już – warknęła i otarła je kawałkiem
bluzki. – W tym domu się nie płaczę.
Kiedy już mnie umyła, cały czas przypominając, abym nie
płakała, zaczęła szczotkować mi włosy. Tak szarpała, aż zaczęłam krzyczeć i
płakać jeszcze mocniej. Kiedy skończyła otworzyła przede mną białe drzwi.
- Wchodź – nakazała. Stałam przez chwilę przerażona, przytulając
do siebie mocniej lalkę. Popchnęła mnie mało delikatnie i zapaliła światło.
Znajdowałyśmy się w średnich rozmiarów pokoju, moim przyszłej sypialni. Ściany
były polakowane na beżowy kolor, a centralny punkt pomieszczenia stanowiło
dużych wymiarów okno z widokiem na dziedziniec. Pod oknem mieściło się biurko,
na którym były ułożone książeczki dla dzieci i zabawki. Po jego prawej stronie
postawiono dużą wersalkę, którą teraz rozłożono, przykryto ją różową pościelą w
misie i kwiatki. Po lewej stronie biurka mieściła się karimata z kilkoma
poduszkami różnych rozmiarów. Na ścianie przy drzwiach znajdowała się ogromna
szafa z lustrem. Zaś po drugiej stronie była szafka na książki, lecz o wiele za
dorosłe jak dla pięciolatki.
- To twój pokój. Urządziliśmy go z Davidem – pochwaliła się.
– Z czasem go sama udekorujesz. Kiedyś był twojej mamy – ostatnie zdanie
wypowiedziała złamanym głosem. Spojrzałam na nią, cała załzawiona. Pokręciła
tylko głową, po czym zaciągnęła mnie do łóżka. – Chcesz, żebym ci poczytała –
pokręciłam głową. Przykryła mnie pod samą szyję. – Spać z tobą – również zaprzeczyłam.
Westchnęła zrezygnowana. – Dla mnie to tez ciężkie, ale to nasza nowa
rzeczywistość, postaraj się nie sprawiać problemów. Dobranoc – szybko zerwała się
z miejsca i wyszła, zapaliła tylko lampkę przy biurku.
Zostałam sama.
Sama jak palec.
Dzisiaj moja mama umarła.
Mój ojciec się mnie zrzekł.
Babcia mnie przerażała.
Miałam spać sama w obcym miejscu.
Bałam się, nie rozumiałam czemu tu jestem. Czułam się samotna
i przerażona nową rzeczywistością. Lecz jutro miał się zacząć nowy dzień, a po
nim kolejny. To było przytłaczające, jak dla tak małego dziecka.
Byłam tylko dzieckiem.
Samotnym dzieckiem.
Byłam tylko Stellą.
Nie znalazłam odpowiedniej zakładki...
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz się rozpromować lub zaryzykować i poddać bloga ocenie katalog-szuflada.blogspot.com zaprasza ;)