Rozdział 1
Mama czterech Misiów
Teo podniosła córkę z kanapy. Mała brunetka już od kilku
minut spała na kolanach swojej ukochanej babci. Wtulała się w nią tak mocno, że
starsza kobieta nie miała możliwości wstania. Jednak nigdy nie narzekała.
Uwielbiała dzieci, zresztą sama miała ich czwórkę, a także była niegdyś
nauczycielką.
- Nie przeszkadzała mi – oznajmiła z uśmiechem wyciągając
ręce, aby synowa ponownie umieściła w nich Devinę.
- Mamo, rozpieszczasz ją. Odzwyczai się od sapania w swoim
pokoju – starsza kobieta tylko pokręciła głową. Opuściła jednak ręce, wolała
nie kwestionować metod wychowawczych Teo, zwłaszcza że lubiła ją i uważała za
dobrą matkę.
- Zrobię nam herbaty, a ty pójdź i spróbuj oderwać męża od
pracy – puściła do niej oczko, poczym zwróciła się w stronę kuchni. Mimo że nie
mieszkała w tym domu od pięciu lat dokładnie znała każdy zakamarek, w końcu to
ona wraz ze swoim mężem go wybudowali dla swojej rodziny. Kiedy już dzieci
wyprowadziły się z domu i zostali w nim sami stwierdzili, że jest dla nich o
wiele za duży. Oddali go więc najstarszemu synowi, Noah. Sami wprowadzili się
do swojego starego mieszkania w centrum Londynu. Teraz jednak Stelli
doskwierała samotność, jej mąż zmarł cztery lata temu, a ona nie wiedziała co
ma począć.
Otworzyła górną szafkę i wyciągnęła z niej trzy kubki.
Wsypała do nich czarną herbatę. Nagle zobaczyła mroczki przed oczami, chwyciła
mocno blat, aż knicie jej zbladły. Coraz częściej kręciło się jej w głowie,
jednak ignorowała to.
- Mamo – powiedziała Teo. Nagle jej teściowa upadła na
ziemie. Młoda kobieta krzyknęła przestraszona. – Mamo – kucnęła przy kobiecie i
dwoma palcami sprawdziła czy ma puls. Nie miała. – Noah – krzyknęła. – Noah –
wstała i pobiegła w stronę gabinetu męża. Jak zwykle siedział zapatrzony w swój
najnowszy projekt. – Noah – powiedziała
bez tchu, mężczyzna podniósł na nią wzrok. – Twoja mama. Twoja mama leży w
kuchni i nie oddycha.
Półtorej roku później
Caroline Olivia Harrison nie była delikatną kobietą, nie
użalała się nad sobą, nie opłakiwała przeszłości, już jako dziecko bardziej
przypominała z charakteru ojca, niż wrażliwą matkę. Tak jak Anthony miała ponad
przeciętną inteligencję oraz ogromną ambicję. Kiedy jej młodsza siostra Eliza
bawiła się lalkami, a Stella malował jej śliczną buźkę, Caro wolała czytać
książki i bawić się w chirurga.
- Pani doktor – powiedziała przestraszona stażystka.
Harrison podniosła na nią zirytowane spojrzenie, zielonych oczu. Nie znosiła
kiedy ktoś odrywał ją od pracy, a zwłaszcza kiedy była to strachliwa podwładna.
– Pani brat przyszedł.
- To go wpuść – warknęła, poczym wróciła do przeglądania
wyników pacjenta.
- Witaj, witaj siostruniu – nie musiała podnosić głowy, aby
wiedzieć, że czarnowłosy mężczyzna uśmiechał się zawadiacko. Znała swojego
brata, jak własną kieszeń. Był idealnym przykładem czystej arogancji. Piękna
żona, mądre dzieci, prowadził z sukcesem firmę budowlaną swojego zmarłego ojca,
lubił się tym chwalić, a dodatkowo posiadał wiecznie zadowolona z siebie minę i
spojrzenie pełne wyższości. – Jak tam ratowanie życia ?
- Noah – obdarzyła go zdegustowanym spojrzeniem. Stał oparty
o framugę, wyglądał jak idealna kopia ich ojca. Był wysokim, przystojnym
mężczyzną. Czarne włosy, tak jak Anthony, wiecznie zmierzwione, a pod oczami
sińce od przepracowania, do tego szeroki uśmiech z dołeczkami na policzkach.
Jedynie oczy miał matki, piwne w odcieniu płynnego złote i pełne radości z
życia. Ich ojciec posiadł zielone tęczówki, które ukazywały jego inteligencje
oraz pewność siebie. Tęskniła za nim każdego dnia. Był jej bohaterem i wzorem idealnego
mężczyzny do końca swoich dni.
- Cóż za chłodne powitanie – stwierdził, po czym powolnym
krokiem przeszedł się po jej małym gabinecie. Stanął przy szafce na której
leżały zdjęcia. Na jednym była Caroline ze swoim narzeczony i małym psem. Zaś
na drugim cała czwórka rodzeństwa Harrisonów, dokładnie pamiętał dzień w którym
zrobiono to zdjęcie. Był to ślub Elizy. Caro siedziała na kolanach Bastiona,
oboje uśmiechali się szeroko do aparatu, złote loki ich brata zakrywał jej
obszerny kapelusz. Eliza w białej sukni stała za nimi i śmiała się serdecznie,
zaś on obejmował swoją małą siostrzyczkę ramieniem oraz całował jej blond
włosy. Było to dziesięć lat temu. Na ostatnim zdjęciu byli ich rodzice. Stella
i Anthony. Jeszcze jako młodzi ludzie siedzieli na schodach pijąc piwo i
śmiejąc się do siebie.
- Czego chcesz ? – zapytała doktor. Noah odwrócił się,
poczym usiadł naprzeciwko niej. Jego złote oczy ukazywały chłód.
- Stella wczoraj miała chrzciny, Elizie było przykro, że się
nie zjawiliście – wyjaśnił. Caroline tylko się uśmiechnęła. Bawił ją fakt, że
siostra dla uczenia matki, nazwała na jej cześć nowo narodzoną córkę. Wydawało
się jej to niezwykle tandetne i wymuszone.
- Cóż bywa. Kiedy ona po raz kolejny chrzciła dziecko, ja
ratowałam życie – ironia w jej głosie zabolała go.
- Caro, przestań. Co się z tobą stało ?! – krzyknął. Zerwał
się z fotela i zmierzył ją ognistym spojrzeniem. – Nie poznaje cię już. Gdzie
ta uśmiechnięta, radosna dziewczynka, która godzinami patrzyła jak ojciec
rysuje swoje projekty ? Teraz jesteś zimną, arogancką kobietą. Rodzice się
przewracają w grobie.
- Rodzice nie żyją – jej głos był spokojny i chłodny. Wstała
z fotela i skrzyżowała ręce na piersiach. – Nie mogą się ruszać – zaśmiała się
podle. Noah pokręcił tylko głową i położył na jej biurku wśród przeróżnych akt
brązowy notes i kopertę. – Co to ? – zapytała
dezaprobatą.
- Bastian przejrzał ostatnio książki mamy. Znalazł kopertę w
jej ulubionej książce, a ten notes oraz kolejne były pod łóżkiem, kiedy
skończysz go, przyjdź po następny. My, czyli ja, Teo, Eliza i Bastian już je
przeczytaliśmy – wyjaśnił. – Chciałem ci je dać wcześniej, lecz za każdym razem
mnie odprawiałaś – Caro podniosła delikatnie prawdopodobnie ostatnie słowa
swojej ukochanej mamy. – Do zobaczenia Caroline.
Nie słyszała kiedy wyszedł. Jej umysł krążył jedynie wokół
tej białej kopercie z napisem Dla moich
czterech Misiów. Czy chciała to przeczytać? Jeszcze raz zetknąć się ze
wspomnieniami o Stelli Harrison. Przeżyć
jej śmierć i wspominać życie. Tęskniła za nią każdego dnia. Za jej uśmiechem,
radością i miłością którą jej okazywała.
- Ty nieuku – krzyknęła, nagle w drzwiach pojawiła się
przestraszona stażystka. – Niema mnie dla nikogo – młoda kobieta pokiwała
głową, poczym wyszła z gabinetu zamykając drzwi za sobą.
Caroline usiadła na swoim czarnym fotelu. Nabrała powietrza
w płuca, a po chwili otworzyła kopertę. Była w niej kartka zapisana pismem jej
zmarłej matki. Przełknęła ślinę i zaczęła czytać.
Moje kochane Misie,
Jeżeli to czytacie oznacza że umarłam. Przepraszam, że musicie przez to
przechodzić. Wiem jakie to musi być dla Was ciężkie. Jednak moje życie musiało
dobiec końca. Taka jest kolej rzeczy. Ja umarłam, ale Wy żyjecie dalej. Tyle
jeszcze przed Wami moje Misie.
Pamiętam jak byliście małymi dziećmi. Pamiętam dni Waszych narodzi,
pierwsze kroki, słowa, zakończenia szkół, wesela. Jak biegaliście wokół domu za
psem. Wskakiwaliście na ojca, kiedy tylko się pojawił zmęczony w drzwiach.
Zasypialiście przed telewizorem, a my patrzyliśmy na Was, nasze największe
osiągnięcia, skarby. Rano wchodziliście nam do łóżka i tuliliście się do nas.
Kiedy dojrzewaliście nie było już tak przyjemnie. Jednak każdy dzień w którym
mieliśmy możliwość patrzenia, jak dorastacie, podejmujecie swoje pierwsze
poważne decyzje, zakochujecie się, był wyjątkowy. Jestem taka z Was dumna, a
Wasz ojciec też by był. Jesteście wspaniali. Każde na swój oryginalny sposób.
Noah, nasz pierworodny. Tak przypominasz Anthonego, z wyglądu i
charakteru. Jesteś wspaniałym ojcem oraz szefem. To jaki jesteś troskliwy,
czuły zaskakuje mnie każdego dnia. Bycie Twoją matką było dla cudownym
przeżycie, a wychowanie Cię na tak niezwykłego mężczyznę największym
zwycięstwem. Mam tylko nadzieję, że będziesz tak dumny ze swoich dzieci, jak ja
z Ciebie.
Caroline, nasza pani doktor. Zdecydowanie jesteś najzdolniejszym z
naszych dzieci. Odkąd pierwszy raz Cię ujrzałam wiedziałam, że masz w sobie
tyle siły i woli walki, że zostaniesz kimś wyjątkowym, kimś kto zmieni świat.
Nie pomyliłam się. Możesz osiągnąć wszystko.
Elizo, mała księżniczko tatusia i mamusi. W tylu aspektach mnie
przypominasz, czasami mnie to przeraża. Jednak masz w sobie więcej
inteligencji, serca i czułości, niż ja. Dałaś mi tyle szczęścia. Pokazałaś mi
co to znaczy być czyimś bohaterem. Każdego dnia, chciałam być dla Ciebie
przykładem, być lepszą matką, żoną, kobietą, aby zasłużyć na te pełne szacunku
spojrzenie.
Bastion, łobuziak pospolity. Tyle problemów i nieprzespanych nocy,
które przez Ciebie mieliśmy, wystarczy na całe życie. Nie byłeś łatwym
dzieckiem. Jednak tyle radości, śmiechu nikt nigdy nam nie dał. Teraz nie
jesteś już łobuzem, lecz mężczyzną, wspaniałym pełnym ciekawości świat i
radości. Obiecaj mi, że nigdy tego nie stracisz. Jesteś wyjątkowy, unikatowy w
każdym znaczeniu tego słowa.
Każde z Was jest inne. Wyjątkowe. I każde z Was kochamy na inny sposób.
Jednak równie mocno. Oddałabym za Was życie. Moje Misie. Kocham, kochamy Was z
tatą.
Wiem, że jesteście ciekawi czemu nie powiedziałam Wam tego osobiście,
czemu pozostawiłam po sobie ten skrawek papieru. Albowiem mam raka. W ostatnim
stadium. Nie poddałam się leczeniu. Nie powiedziałam nikomu. Chciałam umrzeć.
Wiem, że to potworne usłyszeć to od matki, jednak już od dawna pragnęłam
opuścić ten świat. Żyłam tylko dla Was. Od dania kiedy się dowiedziałam,
chciałam spędzać z Wami każdą chwilę. Wykorzystać swój czas do maksimum. Jednak
nie chciałam tego czasu przedłużać. Bowiem odkąd straciłam Waszego ojca, każdy
dzień był dla mnie katorgą. Czułam jakbym z każdą godziną bez niego umierała
cząstka mnie. Jedyne o czym umiałam
myśleć to o tym, że straciłam go na zawsze. Straciłam człowieka z którym
przeżyłam najszczęśliwsze chwilę życia. A po nim nic już na mnie nie czekało.
Przepraszam Was jeszcze raz. Kocham Was z całego serduszka. Pamiętajcie
o tym.
Stalla (Jakson) Harrison
Mama Misiów czterech
P.S. Pod łóżkiem możecie znaleźć moje pamiętniki. Wspomnienia, które
spisywałam przez lata.
Caroline rzuciła list na stertę papierów i szybko chwyciła
za brązowy notes.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz