Rozdział 1
Ostatni dzień jako przyjaciele
Lipiec, cmentarz w
LittelHill
Wojna przynosi jedynie, śmierć, niesprawiedliwość i
cierpienie.
Nikt mi nie wmówi, że to dzięki wojnie można dojść do
porozumienia, że przynosi on postęp, czy też odrodzenie demokracji. To
najgorsze brednie jakie słyszałam. Znam wielu ludzi, którzy w to wierzą. Nie
kłócę się z nimi, w tych mrocznych, niepewnych czasach, każdy pragnie
wytłumaczyć sobie lub nawet usprawiedliwić tę bezcelową przemoc.
Nie jestem hipiską, jak wyśmiewa mnie Syriusz, ani też
anarchistką. Ja po prostu wierzę, że każdy z nas ma prawo żyć i z każdy można
się porozumieć. Oczywiście czasami walka jest nieunikniona jednak czy warto
się cieszyć z zabicia czyjegoś dziecka lub przyjaciela? Zdecydowanie nie.
Jesteśmy ludźmi i powinniśmy zachowywać się jak ludzie. A nie zwierzęta. Powinniśmy
współczuć, kochać i wybaczać.
Dlatego właśnie stoję w deszczu, jako jedna z czterech osób,
która przyszła na pogrzeb matki Severusa. Pod parasole patrzyłam jak jej ciało
w bardzo skromnej trumnie trafia do mogiły i jak mój były przyjaciel próbuje z
dumą to znosić.
- Przyszłaś ? –
powiedział, szczerz zdziwiony. Odwróciłam się i zobaczyłam jego ziemistą twarz
na którą padały ciężkie krople deszczu. Jego włosy, czarne jak smoła, teraz
były przyklejone do twarzy i nadawały jej jeszcze ostrzejszego wyrazu.
Przełknęła ślinę i próbowałam się chociaż odrobinę uśmiechnąć, jednak nie
umiałam.
- Tak. Twoja mama była dobrą kobietą, a ty … - przerwałam,
kiedy zobaczyłam jego spojrzenie, takie tęskne i o ile to możliwe osaczające.
Wydawał się badać każdy najmniejszy milimetr mojego ciała. Mimo wolnie
poprawiłam czarną sukienkę, tak aby nie odsłaniała zbyt wiele. – Ty
potrzebujesz przyjaciela – dokończyłam z największym pokładem pewności siebie
jaki znalazłam.
- Przyjaciela ? – zaśmiał się szyderczo. Zacisnęłam usta,
aby nic nie odpowiedzieć, dzisiejszy dzień nie jest dobry na kłótnie. – Ty ? –
wskazał na mnie wściekle. – Ty, która się ode mnie odwróciła, po jednym. Jednym
błędzie ?! – krzyknął, w jego oczach była tak ogromna wściekłość, nienawiść i
chęć wyżycia swojej złości, której jeszcze nigdy nie widziałam u nikogo. Przestraszona
odskoczyłam do tyłu. Wyglądał jak wąż gotowy do ataku.
- Tak przyjaciela – warknęłam. – Przyszłam nie dla ciebie,
tylko mojego ukochanego Sev’ a który uważał, że wszyscy są równi i zawsze
mogłam na niego liczyć. Dla niego. Dla twojej mamy, która była zawsze dla mnie
miła – patrzyliśmy na siebie nienawistnie, żadne nie chciało odpuścić. – Jest w tobie tyle nienawiści – wyszeptałam. Wyciągnęłam
dłoń niczym do dzikiego zwierzęcia i dotknęłam jego ziemnego policzka, tak jak
robiłam wielokrotnie w przeszłości. Zamknął oczy i położył swoją dłoń na mojej,
wydawał się delektować tym dotykiem. – Sev co się z tobą stało ?
- Życie – odpowiedział cichutko. Pokiwałam głową i
zorientowałam się, że płaczę. Nie mogłam uwierzyć, że to mój przyjaciel z
dzieciństwa. Niegdyś tyle nas łączyło, razem zaczęliśmy przygodę zwaną magią,
razem odkrywaliśmy nasze umiejętności. A teraz mamy po siedemnaście lat i jesteśmy sobie niemal obcy. Jedyne co nam
zostało to wspomnienia i sentymenty. – Tylko ty mi zostałaś, jesteś teraz jedynym
światłem, mimo wszystko.
- Nie musi, tak być – otworzył oczy i zmierzył mnie tym
swoim wzrokiem, którym obdarzał idiotów. Nie mogłam się opanować i wybuchłam
śmiechem. – Przepraszam, ale zapomniałam jak zabawnie wyglądasz ,kiedy kogoś
ganisz wzrokiem – uśmiechnął się do mnie przyjacielsko i tylko pokręcił głową.
- A ja zapomniałam, jak szybko umiesz zmieniać nastroje.
- Tak… - spojrzałam na niego ze szczerym uśmiechem i
schowałam go pod parasolką. – Chodź. Wyglądasz w tym deszczu jak bohater tragiczny.
- Bo chyba nim jestem – wyszeptał cicho. – Nikogo u mnie nie
ma. Musisz się napić herbaty, bo się zaziębisz – poinformował mnie, poczym bez
pytania przejął parasol i zaczął mnie prowadzić w stronę chaty Snapów. Szybko
uciszyłam w sobie chęć ucieczki, nie takiej do końca irracjonalnej.
Drogę pokonywaliśmy w ciszy, przerywanej moimi
przekleństwami na obcasy, które założyłam. Severus nic nie mówił. Jakby
zamyślony i zadowolony, szedł co jakiś czas wspierając mnie, abym nie upadła w
błoto.
Cholerne buty.
Kiedy wreszcie do tarliśmy odetchnęłam z ulgą, bowiem nie
musiałam już męczyć się z chodzeniem. Potem jednak zorientowałam się jak
wygląda dom. Chociaż trudno było to nazwać domem, ruina czy rudera, to lepsze
określenie. Drewno z którego był zrobiony już zaczynało próchnieć, ze ściany
wychodziły pręty, a okna były zaklejone gazetami. Nawet dach był w opłakanym
stanie, wydław się być w połowie zawalony, a w miejscu, gdzie był komin stała
tylko dziura.
- Zamknij usta, bo cię tu zostawię – warknął Sev, szybko je
zamknęłam i starła się udawać, że ten
widok nie robi na mnie wrażenia. Otworzył mi szeroko drzwi, a ja przez mnie
weszłam. W środku śmierdziało pleśnią i wódką. Złożyłam parasolkę i szybko
zdjęłam płaszcz, gdyż było tu zaskakująco gorąco. – Siadaj – rozkazał,
wskazując krzesło w kuchni. Zrobiłam co mi kazał z niechęcią, ale wolałam się
nie kłócić. Rozejrzałam się po kuchni. Była taka sama, jaką ją zapamiętałam.
Cisna i brzydko urządzona, mimo to czysta. - Dalej z łyżeczką cukru – zapytał
naglę, spojrzałem na niego zaskoczona. Kiwnęłam głową, aby po chwili przede mną
pojawił się parujący kubek z urwanym uchem.
- Dziękuję – powiedziałam i umieściłam mój wzrok na
naczynie. Czułam jak Severus przygląda mi się intensywnie.
- Masz inną fryzurę – oznajmił. Automatycznie dotknęłam
moich włosów, które opadały mi na ramiona i uśmiechnęłam się zawstydzona.
- Tak, teraz mam grzywkę. Ścięłam w zeszłym tygodniu.
- Ładnie ci. Zresztą tobie we wszystkim ładnie –
zaczerwieniłam się na te słowa. – Dobrze. Mamy chyba za sobą uprzejmości, może
przejdziemy do smoka w tym pokoju – powiedział jakby zmęczony. Przyjął pozycję
obronną, ręce skrzyżowane na klatce i ten chłodny wzrok. Westchnęłam tylko
ciężko.
- Nie mam dzisiaj ochoty się z tobą kłócić – powiedziałam
stanowczo.
- Robisz to od dwóch lat, przepraszam ty mnie ignorujesz –
oznajmił z pretensją. Zacisnęłam szczękę i spojrzałam na niego zirytowana. Miał
tę swoją zdegustowaną minę, wszechwiedzącą.
- Bo od ponad dwóch lat zachowujesz się jak kompletny palant
– pokiwał tylko głową. – Kiedyś wierzyłeś tak jak ja w równość, w to że nie
ważne czy jesteś czystej krwi, czy nie, ważne jakim człowiekiem jesteś. A teraz
– wskazała na niego. – Spójrz na siebie. Wyzywasz dzieci od szlam, razem ze
swoimi „koleżkami” atakujecie niewinnych. Boję się ciebie. Co więcej ty chcesz,
aby się ciebie bano, aby ludzie czuli do ciebie wyższość.
- I czym się różnie niby od Pottera, Blacka ? – zapytał z
uśmieszkiem.
- Tym, że oni nie wyzywają innych od szlam? Że nie atakują
niewinnych – powiedziałam. Severus spojrzał na mnie z czystą nienawiścią i
wściekłością w oczach.
- Nie atakują niewinnych – krzyknął i uderzył pięściami w
stół, tak że kubki się przewróciły. – A ja, a ja to co ?! – wskazał parę razy
na siebie. Podniósł się tak, że nade mną górował. – Nade mną się znęcali od
piątego roku. Prawie codziennie i każdy, każdy im przyklaskiwał.
- Ja nie – warknęłam i wstałam. Byliśmy tak blisko siebie,
że niemal stykaliśmy się nosami. – Zresztą przypomnij sobie czemu to robili. O
ile pamiętam zaczęło się od tego, że przyłapali was, ciebie i Avryego na
znęcaniu się nad jedenastoletnim mugolakiem, a później wyzywaniu innych od
szlam – krzyknęłam, jego twarz dalej miała kamienny niewzruszony wyraz. –
Później jeszcze doszła sprawa, że chciałeś ich wyrzucić ze szkoły. Nie mówię,
że to było dobre. Ale zasłużyłeś sobie na to – po tych słowach w jego oczach
pojawiła się furia, nim zdążyłam cofnąć się o krok, Severus zamachnął się i
uderzył mnie z pięści w twarz. Zachwiałam się i upadłam na podłogę. Uderzenie
było na tyle silne, że miałam mroczki przed oczami. Ból pulsował od policzka do
nosa. Delikatnie dotknęłam twarzy opuszkami palców. Kiedy na nie spojrzałam,
były zakrwawione.
Zszokowana pod niosła wzrok na Severusa, który z dalej
zaciśniętą pięścią patrzył na mnie wściekły. Jego twarz powoli zmieniała wyraz.
Po chwili wydawał mi się znowu małym chudym, bezbronnym i delikatnym
chłopczykiem, którego poznałam ponad siedem lat temu. W pierwszej chwili,
chciałam podejść i go przytulić, ale później uświadomiłam sobie z kim mam
odczynienia.
- Lily, Lily – szeptał zdenerwowany. Podniosłam się powoli,
bo dalej kręciło mi się w głowie. – Merlinie Lily, ja – podszedł do mnie, ja
jednak szybko odsunęłam się i wyciągnęłam różdżkę przed siebie.
- Nie zbliżaj się do mnie, nigdy, nigdy więcej. Nigdy –
krzyknęłam przez łzy, które zmieszane z krwią skapywały po mojej szyi.
- Ja nie chciałem, zdenerwowałaś mnie – oznajmił miękko.
- I to jest powód, aby mnie uderzyć ? – zapytałam. Staliśmy
tak kilka sekund, ale nie odpowiedział. Czekałam, czekałam, aż zaprzeczy, aż
powie mi, że przeprasza, że to był tylko impuls, że już nigdy tego nie zrobi.
Nic nie powiedział. – To naprawdę jest
dla ciebie powód – stwierdziłam.
- Ty nic nie rozumiesz – krzyknął i odwrócił się do mnie
plecami, jakby mój widok sprawiał mu cierpienie. Nie chciał podjąć ryzyka
zrozumienia do czego jest teraz zdolny. Kiedyś był inny, kiedyś to mu zadawano
ból.
- To mnie oświeć – warknęłam. Przy wypowiadaniu tych słów
ból w żuchwie sprawił, że poczuła prąd przeszywający moje plecy.
- Nie mamy już po dziewięć lat – odwrócił się do mnie
plecami i oparł o blat. – Świat nie jest
taki sam jak zaczynaliśmy Hogwart, jest ciemny, mroczny, pełen zła i walki o
władzę. Aby przetrwać, coś w nim znaczyć, należy wybrać odpowiednią stronę.
Tacy ludzie jak ty i ja. Czarodzieje bez znajomości, rodowodu… - mówił to z
niesamowitą zawiścią.
- Voldemort chce zniszczyć
takich czarodziei jak ja – krzyknęłam, nie mogąc już słychać tych idiotyzmów
wydostających się z jego ust.
- Obronię cię – wyszeptał. – Obronię. Masz wielką moc,
przekonam ich.
- Jak?! Na swoich zasadach – krzyknęłam. – Będę patrzeć jak
umierają, a ja będę żyć w wiecznym wstydzie za moich rodziców. Za to kim jestem
? Nie chce takiego życia.
- Nie rozumiesz, to jedyne życie, jakie ci pozostanie –
odwrócił się do mnie i spojrzeliśmy sobie w oczy. – Jedyne. Możesz żyć na moich
zasadach, ze mną, lub umrzeć za „większą” sprawę.
- Za jedyną słuszną sprawę. Każdy na prawo żyć, bez …
-Nie pieprz mi tych waszych gryfoniskich idiotyzmów –
warknął przez zaciśnięte zęby. – Nie uważam, że w każdej sferze Czarny Pan ma
rację, ale w świecie czarodziejów należy zaprowadzić porządek, który wniosły
szlamy. Bez nich zostaną prawdziwi czarodzieje, zapanuje harmonia. Każdy będzie
równy, nie będzie już biednych i bogatych.
-Zabierzecie majątki rodom ?
- A co martwisz się o fortunę Pottera – powiedział ironicznie.
– Tylko tym którzy się do nas nie przyłączą – dodał po chwili ciszej.
- To szaleństwo – uznałam.
-Nie, Lily to rzeczywistość, za tymi drzwiami toczy się
wojna – wskazał już próchniejące przejście. – Którą wygra moja strona – warknął
i podszedł do mnie bliżej. – Tylko od ciebie zależy, czy chcesz umrzeć za
jakieś bzdurne ideały, czy też żyć.
- Co się z Toba stało ? – zapytałam cicho.
-Życie, życie się stało.