wtorek, 31 października 2017

Ogień i woda I 1



 Prolog


Niektórzy ludzie mają więcej szczęścia już na początku swojego życia.  
Która mała dziewczynka nie marzyła, aby urodzić się jako księżniczka lub czarodziejka?
Ale niektóre pałace nie są takie wspaniałe, jak sądzimy, a magia nie naprawia wszystkich problemów.
Nawet spełnione marzenie, może być piekłem. Przeznaczenie może okazać się klatką bez wyjścia.
Ja na wstępie do mojego marzenia, zaczęłam myśleć, jak moje życie się zmieni.
Pełna nadziei wierzyłam, że teraz moja przyszłość będzie pełna czarów i kolorów.
Poświeciłam dużo, aby spełnić upragniony cel, bowiem wierzyłam w lepsze jutro.
Straciłam siostrę.
Pożegnałam przyjaciela.
Poświęciłam magii całe moje życie.
Każdego dnia udowadniałam sobie i reszcie, że jestem tu, że mam magie z jakiegoś powodu.
Znosiłam wyzwiska i uwagi.
„Szlama”
„Ruda suka”
„Jesteś tylko dziewuchą, bez dobrej krwi”
Mówili mi codziennie.
Czy mogłam się od tego uwolnić?
Tak. Wystarczyło nie pojechać na nowy rok nauki, pozasyłać w domu i być zwykłą dziewczyną. Tylko Lily.
Lecz nie umiałam się podać. Byłam zbyt ambitna, uparta.
Często chciałam płakać, śpiewać, krzyczeć, zakrzyczeć prawdę o mym pochodzeniu.
Jednak jestem czarownicą, nikt mi tego nie odbierze, nawet jeśli uważa, że mugalaki nie mają prawa posiadać magię.
Jestem tylko dziewczyną.
Rozpadam się na kawałki z rozpaczy, upadam, ale się podnoszę, śmieje się za głośno, płaczę kiedy złamię paznokieć. Myślisz, że sobie nie poradzę, że jestem za słaba psychicznie i fizycznie.
Ale nie potrzebuje bohatera, obrońcy.
Wiem jak utrzymać się przy życiu, jak obronić swoich poglądów, jak wykrzyczeć własne imię. Więc nie testuj mojej siły, ani nie potęguj mojej furii.
Świat to okrutne miejsce dla kobiety, ale jeszcze bardziej dla słabeuszy.
Pamiętaj nie ważne jak wiele osób mówi, że jest ktoś słabą, bezbronną kobietą, siła tkwi w miłości.
Miłości do samej siebie.
To o mnie będą czytać, opowiadać, podziwiać, pamiętać, a nie o mych prześladowcach.
Nie byłam, nie jestem przeciętna, nie jestem słaba, bezbronna.
Nazywam się Lily Eva Evans – Potter.
Byłam tylko drobną dziewczynką, przez nikogo nie zauważaną.
Mówiłam wiele rzeczy w emocjach.
Jakby moje słowa miały cokolwiek zmienić.
Teraz krzyczę, czy słyszy mój głos?
Czy słyszysz prawdę?
Moja siła jest większa niż myślisz, byłam silna, silniejsza niż zakładałam.
Mało mnie obchodzi, że nikt we mnie nie wierzył.
Ja wierzyłam w siebie.
To ja krzyczę teraz.
To mnie słyszysz.
I to ja mam ostatnie słowo.

       - Mamo - jęknęła. Jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Ostatkami sił podniosła dłoń ku oczom. Drobne palce pokrywała krew. Jej krew. Wiedziała, że nie przeżyje. Tu na schodach szpitala świętego Munga, kiedy padał deszcz, samotna, miała doczekać swoich dni. 
        Powieki stały sie ciężki, ostatnie co widziała to buty oprawcy. 
        Lily Potter umierała. 
         Jej mąż i przyjaciel byli w drugiej sali, walczyli, nikt nie wiedział gdzie podziewa się rudowłosa i nikt miał sie przez długi czas nie dowiedzieć.

wtorek, 24 października 2017

Tylko Stella 2



Rozdział 2

Miłość to tęsknota za tą samą osobą, każdego dnia


Mój tata był zawsze bardzo silnym człowiekiem, może nawet najsilniejszym jakiego znam. Jako mała dziewczynka myślałam, że jest Supermenem i tak jak on jest ze stali, nic nie może go zranić, ani zabić. Swoją posturą też przypominał komiksowego bohatera. Był dobrze zbudowany i do tego mierzył dwa metry wzrostu. Warto też wspomnieć, że jest policjantem.
              Jednak myliłam się. Mój tato mimo swej siły i postury, był tylko człowiekiem i tak jak każdy był podatny na zranienia. Przekonałam się o tym jako pięciolatka. W dzień śmierci mojej mamy. A było to tak.
- Jestem misiem burym, który ma butki dwa – śpiewała mi mama, udawała przy tym głos niedźwiedzia wymachując mi pluszakiem przy twarzy. Śmiałam się wtedy wniebogłosy, a mój piskliwy głosik, aż wiercił dziurę w głowie mojej babci, która spała wtedy w pokoju obok. Na szarej i zmęczonej twarzy mamy pojawił się szeroki uśmiech.
Stella, ostatnie dni z mamą
- Jesce ras – krzyknęłam wesoła klaszcząc w pulchne rączki. Złote oczy mojej rodzicielki patrzyły na mnie z miłością, ni stąd ni zowąd chwyciła mnie w ramiona i mocno przytuliła do piersi, tym samym opadając na poduszki. Całowała mnie po złotych włoskach, czole i policzkach. Szczęśliwa, że mam ją przy sobie, objęłam ją za szyję.
Nie wiedziałam jej trzy tygodnie. Była w szpitalu na chemii, która bardzo osłabiała  jej organizm. Lekarz nie pozwalał mi jej odwiedzać. Określił mnie jako siedlisko wszelakich zarazków i chorób. Wtedy tego nie rozumiałam. Zresztą jak każde dziecko na moim miejscu. Tęskniłam za mamą, a reszta była dla mnie bez znaczenia.
- Moja złotowłosa gwiazdka. Kocham Cię nad życie, wiesz ? – mówiła przez łzy. Jej białe, lodowate dłonie delikatnie gładziły mnie po włosach, zawijała sobie co jakiś czas mój lok wokół palców. – Tęskniłam za Tobą, Stello, każdego dnia.
- A ja sa tobom, mamusu – powiedziałam. Podniosłam się i spojrzałam na nią. Była dla mnie najpiękniejsza na całym świecie. Jednak dopiero teraz widzę na zdjęciach, jak bardzo rak ją wykończył. Niegdyś promienna i pełna życia Olivia Jakson, zamieniła się po czasie w schorowaną, zmęczoną życiem kobietę. Jej długie złote loki z czasem wypadły i w ich miejsce znajdowała się chusta w geometryczne wzory, którymi zasłaniała łysinę. Złote oczy traciły powoli swój blask, a różowe policzki były teraz szare i pełne pękniętych naczynek. Zwiewne spódnice oraz ciepłe wełniane swetry, zamieniła na błękitną piżamę.
- Stello – warknęła babcia. Jej siwe włosy były w nieładzie, a patrzyła na mnie jakbym co najmniej chciała zamordować jej jedynaczkę. Szybkim krokiem podeszła do łóżka rodziców i bezceremonialnie podniosła mnie. Jej palce wbiły się we mnie powodując okropny ból. Nigdy nie była najdelikatniejsza kobietą. Miała swoje zasady, nie znosiła mazgajenia się, ani wygłupów.
- Mamo, zostaw ją – wyjąkała mama, jej głos był niezwykle słaby, kaszlnęła parę razy. Babcia szybko podała jej wodę, a ja korzystając z jej nieuwagi ponownie wskoczyłam na łóżko rodziców. Siedząc po turecku patrzyłam, jak moja mama wymiotuje krwią. Dławiła się, nie mogła złapać oddechu, a mimo wszystko odpychała swoją rodzicielkę. – Zostaw mnie – warknęła przez łzy. Babcia odsunęła się nagle i otarła zmęczoną twarz. Spojrzała na mnie ze współczuciem. Podeszła i wyciągnęła ręce. Nie poszłam do  niej. Dalej patrzyłam na moją mamę, teraz leżącą w pozycji embrionalnej. Nie płakała, nie miała już na to sił.
- Chodź zrobimy naleśniki – zaproponowała starsza. Uraczyłam ją wtedy spojrzeniem. Jej pomarszczona twarz była zalana łzami, ale mimo to uśmiechała się do mnie zachęcająco. Pokiwałam głową, po czym pozwoliłam się jej wziąć na ręce. Przytuliłam się do niej mocno, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Pachniała lawendą i gorzką czekoladą.
Przez resztę popołudnia nie wiedziałam mamy. Zrobiłyśmy z babcią naleśniki z wiśniami. Zjadłyśmy je oglądając Piękną i Bestię , zaplatała mi przy tym kłosa, strasznie szarpała za włosy, ale nie narzekałam. Potem jak co dzień zrobiłam sobie drzemkę, kiedy się obudziłam tata już był. Jadł obiad sam w kuchni. Był taki smutny, patrzył w przestrzeń jakby tam miało być rozwiązanie naszych problemów. Rzuciłam lalkę na podłogę i podbiegłam do niego. Naiwnie wierząc, że tym poprawię mu humor.
- Tatusu, tatusu – krzyczałam podskakując oraz wyrywając rączki do góry, aby mnie podniósł. Dopiero po paru sekundach mnie zobaczył. Uśmiechnął się smutno, po czym bez słów podniósł mnie i umieścił na swoich kolanach. – Lobiłam nalesnicki – pochwaliłam się, wskazałam na pełen talerz. Pokiwał tylko głową. Zaczęła podskakiwać, żeby zwrócił na mnie uwagę.
- Przestań już – krzyknął i postawił mnie na podłodze. – Nie możesz przez chwilę być cicho. Musisz być takim jełopem. Zrozum, że tata jest zmęczony – kiedy skończył wstał i odszedł. Patrzyłam jak odchodzi z żalem. Nie powinien na mnie krzyczeć, byłam tylko dzieckiem. Małą dziewczynką, która nie wiedziała co się dzieje, która trzeba było się zająć. On jednak wolał zostawić to na głowie zimnej jak lód teściowej. Tak było przecież łatwiej.
Nie byłam łatwym dzieckiem. O nie. Lubiłam się bawić i krzyczeć. Robiłam więcej hałasu niż cały pluton żołnierzy. Brudziłam wszystko dookoła, a do tego ciągle biegałam więc jedzenie było dosłownie wszędzie. Pierwsze cztery lata przed tym jak zachorowała moja mama, spędziłam z nią. Byłam szczęśliwa. Miała do mnie anielską cierpliwość. Każdy dzień spędzałyśmy razem. Budziłyśmy się, po czym robiłyśmy śniadanie, szłyśmy na spacer, robiłyśmy zakupy, aby potem razem zrobić sobie drzemkę. Kiedy przychodził tata, jedliśmy we trójkę, później oni oglądali coś w telewizji, a ja bawiłam się na dywanie, na którym zasypiałam. Mama na mnie nie krzyczała, nigdy. Zresztą tata, zanim zachorowała też. To dziwne jak ludzi zmieniają się w obliczu bezsilności.
- Stallo, gdzie jesteś – babcia szukała mnie już od piętnastu minut. Zraz po wybuchu taty schowałam się w mojej tajnej kryjówce. Miałam ich wiele w starym domu. Chodziła i zaglądała w każdy kont. Znała mnie. Wiedziała, że nie wyszłam na dwór. To  nie był pierwszy raz kiedy się ukryłam. Robiłam to regularnie, to był mój sposób na problemy. Zresztą pozostał nim do dnia dzisiejszego. – Stello, babcia jest już zła – jęknęła. Myślę, że połowa jej siwizny to moja zasługa. Jednak dalej nie wyszłam z mej kryjówki, nie miałam ochoty po pierwsze, a po drugie wiedziałam, że babcia znowu chwyci mnie tymi swoimi szponami.
- Mamo, wyjdzie kiedy będzie chciała – wyjąkała Olivia. Dalej leżała w łóżku, otaczały ją mrok, tylko delikatne światło lampki na stoliku nocnym oświetlało pokój.
- Gdyby nie twój nędzny mąż, nie schowałaby się – warknęła babcia. Każdy kto nie spełniał jej oczekiwań zostawał opisany przymiotnikiem „nędzny” lub „marny”. – Mówiłam wyjdź za Davida Bringthony. Przystojny, bogaty, wykształcony. Nie tak jak ten twój, mężulek, który nie umie zająć się własnym dzieckiem. David ma już piątkę – mówiła to jakby decyzja o wyborze męża miała zmienić los mamy. Jakby fakt, że wybrała mojego ojca, był powodem jej choroby.
- Mamo. Ja umrę – wydusiła, słowa których żadna matka nie powinna usłyszeć od swojego dziecka. Babcia usiadła na skraju jej łóżka. – Wiesz to, ja to wiem, Fred to wie – kaszlnęła. – Kocham go, ale on nie zajmie się dobrze Stellą. Nie da rady.
- Wiem to, kochanie. To słaby człowiek – powiedziała z obrzydzeniem siwowłosa.
- Nie prawda. Kocha mnie. Za mocno – wydusiła. Łkała. – Nie poradzi sobie z żałobą, a co dopiero z małą.
- Pomogę mu. Zamieszkam z nimi, tak długo jak to tylko możliwe.
- Nie, nie. Zabierz ją ze sobą. Do Londynu. Wychowaj jakby była twoja, kochaj ją – babcia tylko potrząsnęła głową.
- Nienawidzę go, ale Olivio to jego dziecko, jego krew, nie mogę jej mu odebrać – wydusiła.
- On ci ją odda. A ty zabierzesz ją daleko i sprawisz, że będzie szczęśliwa – uśmiechnęła się do swojej matki blado. – Obie wiemy, że tu nie będzie. Chce, żeby miała normalne dzieciństwo. Żeby dorastała wśród wesołych ludzi, którzy ją kochają. Żeby tańczyła w deszczu i zakochała się, tysiące razy. Chce dla niej takiego, życia jakie ty mi zapewniłaś, zanim tu się wyprowadziłam.
- Liv, córeczko – pogłaskała ją po policzku.
- Obiecaj mi, że ją zabierzesz ze sobą. Że zamieszka w naszej kamienicy, że pozna Davida i Sarę, i ich dzieci. Będzie ganiać po bułki do pana Adamsa i wspinać się na drzewo pośrodku dziedzińca. Obiecaj – babcia wreszcie pokiwała głową. Lilianna Hercson miała wtedy pięćdziesiąt dwa lat, straciła męża i pracowała jako księgowa. Teraz miała pogrzebać swoje jedyne dziecko. Była zmęczona życiem, pragnęła umierać w samotności, a nie ganiać za wnuczką, którą na równi kochała, co nie znosiła. Jednak mimo to zgodziła się.
- Będzie szczęśliwa. David i Sara mają uroczę bliźniaki o rok od niej starsze, ale na pewno chętnie dotrzymają jej towarzystwa – powiedziała przez łzy. Olivia uśmiechnęła się do niej słabo.
- Dziękuję, zostaw mnie samą, jestem wykończona – poprosiła. Babcia ucałowała jej czoło, po czym wyszła chwiejnie, czując na swoich barkach nowe brzmienie. Mnie. – Możesz wyjść – rzuciła mama. Powoli wyłoniłam się z kufra, w którym trzymała moje stare zabawki, zbierała je aby później bawić nimi moje rodzeństwo, które nigdy nie przyszło na świat.
- Umielas ? – zapytałam słabym głosikiem. Moja różowiutka twarz była pełna łez, które ocierałam mało elegancko rękawem. Mama spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i wyciągnęła chudą rękę.
- Chodź do mnie, gwiazdo – powiedziała z łagodnym uśmiechem. Spełniłam jej prośbę. Wskoczyłam na łóżko, po czym położyłam się obok niej. Przykryła mnie kocem i intensywnie patrzyła na moją twarz, jakby chciała zapamiętać każdy najmniejszy kawałek buzi swojej córeczki. – Jesteś moją gwiazdą. Wiesz czemu ? – pokręciłam głową. – Bo kiedy spada gwiazda spełnia się czyjeś życzenie. Ty swoimi narodzinami spełniłaś moje największe marzenie. Kocham cie. Pamiętaj o tym. Zawsze cie kochałam, nawet jak nie było cię obok, już wtedy za tobą tęskniłam. Moja Stello, moja gwiazdo – przytuliła mnie do siebie. Była okrutnie chuda, ale mimo to na tyle mięciutka, że szybko zasnęłam w jej ramionach.
Kiedy się obudziłam było jeszcze ciemno. Przetarłam oczka i spojrzałam w prawo. Moja babcia spała na fotelu z książką w ręku. Jej okulary zwisały zabawnie na czubku nosa. Zaśmiałam się cichutko. Po czym odwróciłam się i spojrzałam na mamę. Leżała sztywno na plecach, ale nie spała. Jej złote oczy były otwarte i patrzyły w sufit. Usta miała również otwarte, zupełnie jakby chciała coś powiedzieć lub złapać wdech świeżego powietrza. Lewą dłoń miała położoną na szyi, a prawą na sercu. Dotknęłam jej ramienia i delikatnie szturchnęłam. Jednak nic się nie stało. Powtórzyłam gest tylko, że mocniej. Nie rozumiałam, czemu moja mama nic nie mówi, ani się nie rusza.
- Mamo – powiedziałam, dalej ją szarpiąc. – Babciu – krzyknęłam. Kobieta zerwała się szybko i poprawiała okulary, aby na mnie spojrzeć. – Mama se nie lusa – po tych słowach wszystko zaczęło się dziać niesamowicie szybko. Babcia podbiegła do łóżka i niemal na nie wskoczyła. Przyłożyła dłoń do szyi mamy, po czym zaczęła płakać. Ułożyła głowę na brzuchu swojej córki i pozwoliła, aby łzy leciały jej ciurkiem. Przytuliła ciało Olivi do siebie i jęcząc kołysała się, to w prawa, to w lewo. Po około godzinie opanowała się. Wstała. Chwyciła mnie za rączki i kucnęła przy mnie.
-Stallo, gwiazdeczko – mówiła spokojnym głosem, mimo to z jej oczu leciały słone łzy rozpaczy. – Mamusia odeszła do pana Boga – spojrzałam na łóżko i ciało mojej mamy.
- Ne prawda jest tu – wskazałam jej ciało.
- Oj gwiazdeczko nic nie rozumiesz. Mama śpi i już nigdy się nie obudzi. Teraz jest aniołkiem, wiesz? – wyjąkała. Jej niebieskie oczy, patrzyła na mnie z bólem i nadzieją, że mimo, że nie ma córki, ma dalej mnie.
- Ma sksydelka ? – zapytałam.
- Tak, takie duże i białe.
- A ne mose wlucić? – powiedziała z nadzieją. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Chciałam do mojej mamy, chciałam ją usłyszeć, a przed wszystkim nie rozumiałam co się dzieje dokoła mnie.
- Nie może gwiazdeczko, nie może. Ale spotkasz ją kiedyś w niebie – po tych słowach uniosła mnie i wyprowadziła z pokoju. Przytuliłam się do niej mocno. Kiedy weszłyśmy do mojego pokoju zaczęła pakować moje rzeczy. Patrzyłam na to biernie, dalej wstrząśnięta i zagubiona po stracie mamy. Tuliłam do siebie złotowłosą lakę, którą mi ją przypominała. Też miała złote włosy i oczy, rumianą twarz i czerwone usta.
- A tatus, ledzie s nami ? – zapytałam. Babcia tylko pokręciła głową i wyniosła moje rzeczy z pokoju stawiając walizkę przy drzwiach. Zostawiła mnie na chwilę samą, aby wrócić ze swoimi rzeczami.
- To już ? – zapytał. Obie odwróciłyśmy się jak na zawołanie. Stał oparty o framugę drzwi. Patrzył tępo na czerwony dywan, a w prawej dłoni dzierżył butelkę, zapewne z alkoholem. Babcia zmierzyła go wzrokiem pełnym obrzydzenia. Nigdy za nim nie przepadała. Jej córka pani pedagog, piękna niczym anioł wyszła za niego, zwykłego policjanta, który szybko ją zaciążył i wywiózł na zadupie daleko od niej. Co według babci oznaczało, że zmarnował jej Olivi życie.
-Tak, umarła. Kazała mi zabrać – zaczęła. Schowała mnie za siebie, jakby oczekiwała, że rzuci się, aby mnie zabrać od niej.
- Stellę – dokończył. Zaszczycił nas pijanym spojrzeniem. Patrzyłam na niego za spódnicy mej nowej opiekunki. – Jest taka do niej podobna. Nie mogę na nią patrzeć – warknął i upił łyka trunku. – Możesz ją zabrać z tobą będzie szczęśliwa, tak jak była Liv. Ona nigdy nie była tu szczęśliwa, marnowała się tu – mówił z obrzydzeniem, jakby nie umiał tego zrozumieć. – Ona – wskazał na mnie. – Ona będzie taka jak matka. Wiecznie oczekująca lepszego. Nie chce jej. Nie chce. Chciałem Liv. Ona ją chciała, ona jej pragnęła. Ja nie. Ja tylko chciałem ją uszczęśliwić, wiec zrobiłam jej bachora. Ona, ona zawsze była jej. Jej – wskazał teraz na swoją sypialnie, gdzie leżało truchło jego ukochanej żony. – Ja jej nie chce. Podpisze wszystko co chcesz starucho tylko zabierz tego bachora.
- Nie zasługiwałeś na moją córkę, ani na Stellę – krzyknęła na niego. Nawet się nie poruszył z miejsca. Uśmiechnął się tylko bezczelnie.
- Myślisz, że twa córeczka mi tego nie uświadamiała każdego dnia. Ja ją kochałem, je obie. Ale wiecznie było coś nie tak. A to za mało zarabiasz, a to nie umiesz jej nosić. Wiecznie – rzucił butelką o ścianę, a ta rozpadła się na tysiące maleńkich kawałków. – A ja tak Liv kochałem, tak bardzo chciałem na nią zasłużyć – opadł na ziemię i schował twarz w kolanach.
- Wyjeżdżamy do Londynu, do miejsca gdzie twoja żona dorastała. Tam wychowam wasze dziecko. Pod ten adres wyślij resztę rzeczy Stelli. Wszystkie papiery ci prześlę kurierem. Zadzwoń kiedy zorganizujesz pogrzeb – powiedziała, jej głos był zaskakująco formalny. Już nie płakała, nie krzyczała. Pogodziła się z nową realnością.
Otworzyła szeroko drzwi i wyniosła walizki. Po czym wróciła po mnie. Stałam nieruchomo w miejscu patrząc jak mój bohater, mój Supermen pokazał jak słabym jest człowiekiem. Chwyciła mnie za rączkę i po chwili umieściła mnie na przednim siedzeniu samochodu, którym dwa tygodnie temu przyjechała. Zapięła mi pasy, a po chwili ruszyłyśmy w stronę Londynu. Patrzyłam przed szybę, żegnając się z moim starym życiem z mamą i tatą.

~*~

Kiedy dojechałyśmy do Londynu i zajechałyśmy pod kamienicę, tam czekał na nas jakiś wysoki czarnowłosy pan, a przy nim ciemnowłosa drobna kobieta o czarnych oczach. Przywitali się z babcią przyjacielsko, tuląc ją do siebie mocno. Płakała w ramionach mężczyzny, a w tym czasie kobieta podeszła do moich drzwi.
- Dzień dobry Stello – przywitała się. Jej głos był zaskakująco spokojny i miły. Uśmiechała się do mnie łagodnie, a jej ciemne oczy patrzyły na mnie jakby znała mnie od zawsze. – Jesteś taka podobna do mamy – wyszeptała. – Nazywam się Sara, byłam przyjaciółką twojej mamy, jak byłyśmy takie małe jak ty teraz – pokiwałam na to głową i przytuliłam do siebie mocniej lalkę. Sara westchnęła ciężko. – Pójdziesz ze mną? Pokarzę ci mój dom i moich synków. A babcia i David rozpakują twoje rzeczy – pokiwałam głową. Rozpięła mi pas, kiedy to zrobiłam wyskoczyłam z auta i podałam jej rączkę.  
Znajdowaliśmy się na dużym dziedzińcu w kształcie koła, otoczonego kamienicami pomalowanymi na biało. Po jego środku rósł olbrzymi dąb, a na jego gałęziach zostały zawieszone dwie huśtawki.  Sara prowadziła mnie ku czerwonym drzwiom prowadzącym do kamienicy numer czterdzieści siedem. To miał być mój nowy dom. Kiedy weszłyśmy uderzył mnie zapach wanilii. Ściany były pomalowane na beżowy kolor i dopasowywały się do drewnianych podłóg i schodów.
- To mieszka pan i pani Adams – odezwała się Sara. Wskazała na ciemno zielone drzwi ze złotym numerem dwa. Jak na zawołanie wyszła z nich pulchna rudowłosa kobieta ubrana w żółtą sukienkę w kwiat i niebieski fartuch, na którym były plamy od mąki i mleka. – Pani Adams przecież prosiłam – jęknęła Sara. Schowałam się za jej nogami, patrząc za nich podejrzliwie na grubiutką kobietę.  Ta tylko pokręciła głową.
- Co ty gadasz?! Znałam jej matkę od niemowlęcia, jak i ciebie i twego męża. Ja dla niej to rodzina – jej głos był irytująco wysoki, a dodatkowo posiadał ciężki obcy akcent.
- Ona pani nie zna – wyszeptała Sara. – Nie zna nikogo. Liv wyjechała za nim zaszła w ciążę i już jej nie widzieliśmy, tak jak małej – wytłumaczyła.
- Przesadzasz – pani Adams machnęła tylko ręką. – Tak mnie traktujesz. A ja twymi bachorami się zajmuje moja droga. Ja twojej matce to w ostatnich daniach wodę podawałam. Tort ci na wesele i każde urodziny twoich dzieci piekę, a dzieci to ty masz dużo. Oj dużo, aż wstyd myśleć co wy w sypialni robicie.
- Tak. I uwielbia pani to przypominać niemal codziennie – powiedziała zrezygnowana.
- Bo ty o tym zapominasz. A ja taka dobra dla was jestem. Ja wam chleb piekę – wskazała na swój brudny fartuch, na co Sara przewróciła oczami. – Pokaż mi to dziecko i miejmy to z głowy – pani Adams mało dyskretnie wyśledziła mnie wzrokiem, po czym wyciągnęła za nóg Sary i z uśmiechem zmierzyła wzrokiem. Jej paciorkowate oczy patrzyły na mnie z żalem, a jednocześnie szczęściem. – Skóra wzięta z Liv. Te same włosy, oczy, noc, usta. Jakbym o dwadzieścia lat wstecz się cofnęła. Bożeńku. Twoja mama to mi bułki z tą tutaj kradła – brudną szmatą wskazała na Sarę. Ta tylko przewróciła oczami i chwyciła mnie za rączkę, aby ku schodom pociągnąć. – Ty jej przede mną nie schowasz -  krzyknęła pani Adams z uśmiechem.
- Niestety – warknęła cicho moja opiekunka. – Pani Adams jest wścibska i za dużo mówi oraz robi, ale to dobra osoba – powiedziała do mnie. – Męcząca ale dobra – kiedy weszłyśmy po schodach na pierwsze piętro stanęłyśmy przed niebieskimi drzwiami ze złotym numerem trzy. – To nasze mieszkanie. Zajmujemy trzy mieszkania. To i dwa na górze. Mamy dużo dzieci – dodała w drodze wyjaśnienia. – A ty z babcią mieszkacie naprzeciwko – wskazała fioletowe drzwi ze złotym numerem cztery.
Otworzyła przede mną szeroko drzwi swojego mieszkania. Była to otwarta przestrzeń z wyznaczonymi strefami. Na początku był przedpokój, naprzeciwko drzwi znajdowały się kręcone chody na piętro wyżej. Za nimi zaś była jadalnia z ogromnym okrągłym stołem i ośmioma krzesłami. Po prawej stronie była przestronna kuchnia, a po lewej salon z dużą błękitną kanapą i trzema fotelami.
- Na górze są pokoje chłopców, nasz jest tu – wskazała białe drzwi przy salonie. – Pójdę po picie dla nas i parę zabawek – powiedziała, po czym pobiegła do kuchni. Korzystając z jej nie uwagi podeszłam do dużego okna z widokiem na ruchliwą ulicę Londynu. Przez parę minut patrzyłam jak samochody jeżdżą po ulicy, a przechodnie śpieszą się gdzieś z zakupami. – Chodź tu Stello – powoli, niepewnie podeszłam do niej. Siedziała na klęczkach na kolorowej macie, a przednią leżały klocki, kartki papieru i kredki. Usiadłam jak najdalej od niej, po czym mocniej przytuliłam do siebie lalę. – Tu masz soczek – wskazała na kartonik stojący na ławie, znajdowały się na niej także ciasteczka i małe kanapeczki.
Przez paręnaście minut siedziałyśmy w zupełnej ciszy obserwując siebie nawzajem. Sara uśmiechała się przyjaźnie i podsuwała mi, a to soczek, a to kanapkę. Jednak nie miałam apetytu.
- Ce do mamy – odezwałam się wreszcie. Pierwszy raz od tamtej nocy.
- Mama jest przy tobie, jako aniołek – odpowiedziała mi.
- Cemu ?
- Bo mamusia, była chora i bardzo cierpiała. Ale też bardzo cię kochała, tak jak babcia – przysunęła się do mnie nie śmiało. Niczym dzikie zwierze bojące się ataku obserwowałam ją dokładnie.
- Babci ne snam – stwierdziłam. Sara zamrugała trzy razy, po czym wzięła do ręki kartkę papieru i zaczęła ją składać na małe kawałeczki.
- Wiem kochanie, ale niedługo się lepiej poznacie. Babcia bardzo cię kocha, prawie tak mocno jak mama, teraz ona się będzie tobą zajmować – wytłumaczyła, odłożyła papier na bok i spojrzała mi w oczy. – Będziecie razem piec i się bawić – kontynuowała. Nie byłam już zainteresowana tą rozmową. Zaczęłam bawić się złotymi włosami mojej lali. Jej szklane oczy śledziły każdy mój ruch. – Ja będę do was przychodzić, a ty do mnie.
- Ce nocycki – powiedziałam. Sara spojrzała na mnie zaskoczona. Po czym podała mi plastikowe. Chwyciłam je i rozpoczęłam ścinanie blond loków mojej lali. Kiedy skończyłam podałam pukle Sarze. – Telas wydlonda jak mama – kobieta pochwyciła je w szoku.

~*~

Sąsiadka zajmowała się mną jeszcze przez dwie godziny. W tym czasie babcia miała czas posprzątać i przygotować mieszkanie na moje przebycie. Albo płakać w samotności. Kiedy po mnie przyszła miała napuchnięte oczy, a w rękach trzymała błękitny ręcznik.
- Chodź, pożegnaj się z Sarą, a teraz idziemy się myć i spać – oznajmiła, otworzyła przede mną szeroko drzwi i nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem czekała, aż spełnię jej życzenie. Przytuliłam do siebie mocniej lalkę. –  Nie mam ochoty się z Tobą bawić – warknęła.
- Pani Lilio – zwróciła jej uwagę Sara.
- Nie wtrącaj się – babcia podniosła mnie z podłogi, umieściła na swoim biodrze i wyszła z mieszkania, w drzwiach mijając się z Davdiem, który wchodził z dziećmi. Pięć czarnych czupryn obejrzało się za nami. Schowałam się za białymi włosami babci, ale już wtedy dojrzałam to intensywne spojrzenie granatowych oczu. Patrzył na mnie z zaciekawieniem, a zarazem współczuciem. Ciemne loki opadały na jego dziecięce czoło, a w dłoniach trzymał  o dziwo książeczkę dla dzieci. Podniosłam głowę, aby się mu przyjrzeć, zresztą on zrobił to samo.
- Dowiedzenia – pożegnała się Lily, po czym zatrzasnęła za sobą drzwi mieszkania. Chłopiec o granatowych oczach, zniknął, a wraz z nim moja i tak nikła odwaga.
Babcia postawiła mnie dopiero w łazience. Było to pomieszczenie małych rozmiarów. Na białych płytkach widniał staromodny wzór, jakiś niebieskawych kwiatów. W prawym rogu znajdowała się biała wanna z deszczownicą i turkusową zasłoną, naprzeciwko niej umieszczona została umywalka, a nad nią duże lustro w la’starej ramie. Kibelek było po jego lewej stronie, tuż obok białych drzwi z napisem „Nie wchodzić”.
- Jutro pójdę zapisać cię do przedszkola. Teraz są wakacje więc spędzisz czas ze mną, póki nie pójdę do pracy. Później podrzucę cię Sarze lub pani Adams, one i tak nie mają nic do roboty – poinformowała mnie. Rozebrała mnie szybko, używając przy tym trochę za dużo siły. Sprawiała mi ból, lecz nie odezwałam się, ani słowem. Tylko słone łzy leciały mi po policzkach. – Nie rycz już – warknęła i otarła je kawałkiem bluzki. – W tym domu się nie płaczę.
Kiedy już mnie umyła, cały czas przypominając, abym nie płakała, zaczęła szczotkować mi włosy. Tak szarpała, aż zaczęłam krzyczeć i płakać jeszcze mocniej. Kiedy skończyła otworzyła przede mną białe drzwi.
             - Wchodź – nakazała. Stałam przez chwilę przerażona, przytulając do siebie mocniej lalkę. Popchnęła mnie mało delikatnie i zapaliła światło. Znajdowałyśmy się w średnich rozmiarów pokoju, moim przyszłej sypialni. Ściany były polakowane na beżowy kolor, a centralny punkt pomieszczenia stanowiło dużych wymiarów okno z widokiem na dziedziniec. Pod oknem mieściło się biurko, na którym były ułożone książeczki dla dzieci i zabawki. Po jego prawej stronie postawiono dużą wersalkę, którą teraz rozłożono, przykryto ją różową pościelą w misie i kwiatki. Po lewej stronie biurka mieściła się karimata z kilkoma poduszkami różnych rozmiarów. Na ścianie przy drzwiach znajdowała się ogromna szafa z lustrem. Zaś po drugiej stronie była szafka na książki, lecz o wiele za dorosłe jak dla pięciolatki.
             - To twój pokój. Urządziliśmy go z Davidem – pochwaliła się. – Z czasem go sama udekorujesz. Kiedyś był twojej mamy – ostatnie zdanie wypowiedziała złamanym głosem. Spojrzałam na nią, cała załzawiona. Pokręciła tylko głową, po czym zaciągnęła mnie do łóżka. – Chcesz, żebym ci poczytała – pokręciłam głową. Przykryła mnie pod samą szyję. – Spać z tobą – również zaprzeczyłam. Westchnęła zrezygnowana. – Dla mnie to tez ciężkie, ale to nasza nowa rzeczywistość, postaraj się nie sprawiać problemów. Dobranoc – szybko zerwała się z miejsca i wyszła, zapaliła tylko lampkę przy biurku.
             Zostałam sama.
             Sama jak palec.
             Dzisiaj moja mama umarła.
             Mój ojciec się mnie zrzekł.
             Babcia mnie przerażała.
             Miałam spać sama w obcym miejscu.
             Bałam się, nie rozumiałam czemu tu jestem. Czułam się samotna i przerażona nową rzeczywistością. Lecz jutro miał się zacząć nowy dzień, a po nim kolejny. To było przytłaczające, jak dla tak małego dziecka.
             Byłam tylko dzieckiem.
             Samotnym dzieckiem.
             Byłam tylko Stellą.

sobota, 21 października 2017

Tylko Stella 1



Rozdział 1

Mama czterech Misiów


     Teo podniosła córkę z kanapy. Mała brunetka już od kilku minut spała na kolanach swojej ukochanej babci. Wtulała się w nią tak mocno, że starsza kobieta nie miała możliwości wstania. Jednak nigdy nie narzekała. Uwielbiała dzieci, zresztą sama miała ich czwórkę, a także była niegdyś nauczycielką.
     - Nie przeszkadzała mi – oznajmiła z uśmiechem wyciągając ręce, aby synowa ponownie umieściła w nich Devinę.
     - Mamo, rozpieszczasz ją. Odzwyczai się od sapania w swoim pokoju – starsza kobieta tylko pokręciła głową. Opuściła jednak ręce, wolała nie kwestionować metod wychowawczych Teo, zwłaszcza że lubiła ją i uważała za dobrą matkę.
     - Zrobię nam herbaty, a ty pójdź i spróbuj oderwać męża od pracy – puściła do niej oczko, poczym zwróciła się w stronę kuchni. Mimo że nie mieszkała w tym domu od pięciu lat dokładnie znała każdy zakamarek, w końcu to ona wraz ze swoim mężem go wybudowali dla swojej rodziny. Kiedy już dzieci wyprowadziły się z domu i zostali w nim sami stwierdzili, że jest dla nich o wiele za duży. Oddali go więc najstarszemu synowi, Noah. Sami wprowadzili się do swojego starego mieszkania w centrum Londynu. Teraz jednak Stelli doskwierała samotność, jej mąż zmarł cztery lata temu, a ona nie wiedziała co ma począć.
     Otworzyła górną szafkę i wyciągnęła z niej trzy kubki. Wsypała do nich czarną herbatę. Nagle zobaczyła mroczki przed oczami, chwyciła mocno blat, aż knicie jej zbladły. Coraz częściej kręciło się jej w głowie, jednak ignorowała to.
     - Mamo – powiedziała Teo. Nagle jej teściowa upadła na ziemie. Młoda kobieta krzyknęła przestraszona. – Mamo – kucnęła przy kobiecie i dwoma palcami sprawdziła czy ma puls. Nie miała. – Noah – krzyknęła. – Noah – wstała i pobiegła w stronę gabinetu męża. Jak zwykle siedział zapatrzony w swój najnowszy projekt. – Noah –  powiedziała bez tchu, mężczyzna podniósł na nią wzrok. – Twoja mama. Twoja mama leży w kuchni i nie oddycha.

Półtorej roku później

     Caroline Olivia Harrison nie była delikatną kobietą, nie użalała się nad sobą, nie opłakiwała przeszłości, już jako dziecko bardziej przypominała z charakteru ojca, niż wrażliwą matkę. Tak jak Anthony miała ponad przeciętną inteligencję oraz ogromną ambicję. Kiedy jej młodsza siostra Eliza bawiła się lalkami, a Stella malował jej śliczną buźkę, Caro wolała czytać książki i bawić się w chirurga.
     - Pani doktor – powiedziała przestraszona stażystka. Harrison podniosła na nią zirytowane spojrzenie, zielonych oczu. Nie znosiła kiedy ktoś odrywał ją od pracy, a zwłaszcza kiedy była to strachliwa podwładna. – Pani brat przyszedł.
     - To go wpuść – warknęła, poczym wróciła do przeglądania wyników pacjenta.
     - Witaj, witaj siostruniu – nie musiała podnosić głowy, aby wiedzieć, że czarnowłosy mężczyzna uśmiechał się zawadiacko. Znała swojego brata, jak własną kieszeń. Był idealnym przykładem czystej arogancji. Piękna żona, mądre dzieci, prowadził z sukcesem firmę budowlaną swojego zmarłego ojca, lubił się tym chwalić, a dodatkowo posiadał wiecznie zadowolona z siebie minę i spojrzenie pełne wyższości. – Jak tam ratowanie życia ?
     - Noah – obdarzyła go zdegustowanym spojrzeniem. Stał oparty o framugę, wyglądał jak idealna kopia ich ojca. Był wysokim, przystojnym mężczyzną. Czarne włosy, tak jak Anthony, wiecznie zmierzwione, a pod oczami sińce od przepracowania, do tego szeroki uśmiech z dołeczkami na policzkach. Jedynie oczy miał matki, piwne w odcieniu płynnego złote i pełne radości z życia. Ich ojciec posiadł zielone tęczówki, które ukazywały jego inteligencje oraz pewność siebie. Tęskniła za nim każdego dnia. Był jej bohaterem i wzorem idealnego mężczyzny do końca swoich dni.
     - Cóż za chłodne powitanie – stwierdził, po czym powolnym krokiem przeszedł się po jej małym gabinecie. Stanął przy szafce na której leżały zdjęcia. Na jednym była Caroline ze swoim narzeczony i małym psem. Zaś na drugim cała czwórka rodzeństwa Harrisonów, dokładnie pamiętał dzień w którym zrobiono to zdjęcie. Był to ślub Elizy. Caro siedziała na kolanach Bastiona, oboje uśmiechali się szeroko do aparatu, złote loki ich brata zakrywał jej obszerny kapelusz. Eliza w białej sukni stała za nimi i śmiała się serdecznie, zaś on obejmował swoją małą siostrzyczkę ramieniem oraz całował jej blond włosy. Było to dziesięć lat temu. Na ostatnim zdjęciu byli ich rodzice. Stella i Anthony. Jeszcze jako młodzi ludzie siedzieli na schodach pijąc piwo i śmiejąc się do siebie.
     - Czego chcesz ? – zapytała doktor. Noah odwrócił się, poczym usiadł naprzeciwko niej. Jego złote oczy ukazywały chłód.
     - Stella wczoraj miała chrzciny, Elizie było przykro, że się nie zjawiliście – wyjaśnił. Caroline tylko się uśmiechnęła. Bawił ją fakt, że siostra dla uczenia matki, nazwała na jej cześć nowo narodzoną córkę. Wydawało się jej to niezwykle tandetne i wymuszone.
     - Cóż bywa. Kiedy ona po raz kolejny chrzciła dziecko, ja ratowałam życie – ironia w jej głosie zabolała go.
     - Caro, przestań. Co się z tobą stało ?! – krzyknął. Zerwał się z fotela i zmierzył ją ognistym spojrzeniem. – Nie poznaje cię już. Gdzie ta uśmiechnięta, radosna dziewczynka, która godzinami patrzyła jak ojciec rysuje swoje projekty ? Teraz jesteś zimną, arogancką kobietą. Rodzice się przewracają w grobie.
     - Rodzice nie żyją – jej głos był spokojny i chłodny. Wstała z fotela i skrzyżowała ręce na piersiach. – Nie mogą się ruszać – zaśmiała się podle. Noah pokręcił tylko głową i położył na jej biurku wśród przeróżnych akt brązowy notes i kopertę. – Co to ? – zapytała  dezaprobatą.
     - Bastian przejrzał ostatnio książki mamy. Znalazł kopertę w jej ulubionej książce, a ten notes oraz kolejne były pod łóżkiem, kiedy skończysz go, przyjdź po następny. My, czyli ja, Teo, Eliza i Bastian już je przeczytaliśmy – wyjaśnił. – Chciałem ci je dać wcześniej, lecz za każdym razem mnie odprawiałaś – Caro podniosła delikatnie prawdopodobnie ostatnie słowa swojej ukochanej mamy. – Do zobaczenia Caroline.
     Nie słyszała kiedy wyszedł. Jej umysł krążył jedynie wokół tej białej kopercie z napisem Dla moich czterech Misiów. Czy chciała to przeczytać? Jeszcze raz zetknąć się ze wspomnieniami o Stelli Harrison.  Przeżyć jej śmierć i wspominać życie. Tęskniła za nią każdego dnia. Za jej uśmiechem, radością i miłością którą jej okazywała.
     - Ty nieuku – krzyknęła, nagle w drzwiach pojawiła się przestraszona stażystka. – Niema mnie dla nikogo – młoda kobieta pokiwała głową, poczym wyszła z gabinetu zamykając drzwi za sobą.
     Caroline usiadła na swoim czarnym fotelu. Nabrała powietrza w płuca, a po chwili otworzyła kopertę. Była w niej kartka zapisana pismem jej zmarłej matki. Przełknęła ślinę i zaczęła czytać.


Moje kochane Misie,

Jeżeli to czytacie oznacza że umarłam. Przepraszam, że musicie przez to przechodzić. Wiem jakie to musi być dla Was ciężkie. Jednak moje życie musiało dobiec końca. Taka jest kolej rzeczy. Ja umarłam, ale Wy żyjecie dalej. Tyle jeszcze przed Wami moje Misie.
Pamiętam jak byliście małymi dziećmi. Pamiętam dni Waszych narodzi, pierwsze kroki, słowa, zakończenia szkół, wesela. Jak biegaliście wokół domu za psem. Wskakiwaliście na ojca, kiedy tylko się pojawił zmęczony w drzwiach. Zasypialiście przed telewizorem, a my patrzyliśmy na Was, nasze największe osiągnięcia, skarby. Rano wchodziliście nam do łóżka i tuliliście się do nas. Kiedy dojrzewaliście nie było już tak przyjemnie. Jednak każdy dzień w którym mieliśmy możliwość patrzenia, jak dorastacie, podejmujecie swoje pierwsze poważne decyzje, zakochujecie się, był wyjątkowy. Jestem taka z Was dumna, a Wasz ojciec też by był. Jesteście wspaniali. Każde na swój oryginalny sposób.
Noah, nasz pierworodny. Tak przypominasz Anthonego, z wyglądu i charakteru. Jesteś wspaniałym ojcem oraz szefem. To jaki jesteś troskliwy, czuły zaskakuje mnie każdego dnia. Bycie Twoją matką było dla cudownym przeżycie, a wychowanie Cię na tak niezwykłego mężczyznę największym zwycięstwem. Mam tylko nadzieję, że będziesz tak dumny ze swoich dzieci, jak ja z Ciebie.
Caroline, nasza pani doktor. Zdecydowanie jesteś najzdolniejszym z naszych dzieci. Odkąd pierwszy raz Cię ujrzałam wiedziałam, że masz w sobie tyle siły i woli walki, że zostaniesz kimś wyjątkowym, kimś kto zmieni świat. Nie pomyliłam się. Możesz osiągnąć wszystko.
Elizo, mała księżniczko tatusia i mamusi. W tylu aspektach mnie przypominasz, czasami mnie to przeraża. Jednak masz w sobie więcej inteligencji, serca i czułości, niż ja. Dałaś mi tyle szczęścia. Pokazałaś mi co to znaczy być czyimś bohaterem. Każdego dnia, chciałam być dla Ciebie przykładem, być lepszą matką, żoną, kobietą, aby zasłużyć na te pełne szacunku spojrzenie.
Bastion, łobuziak pospolity. Tyle problemów i nieprzespanych nocy, które przez Ciebie mieliśmy, wystarczy na całe życie. Nie byłeś łatwym dzieckiem. Jednak tyle radości, śmiechu nikt nigdy nam nie dał. Teraz nie jesteś już łobuzem, lecz mężczyzną, wspaniałym pełnym ciekawości świat i radości. Obiecaj mi, że nigdy tego nie stracisz. Jesteś wyjątkowy, unikatowy w każdym znaczeniu tego słowa.
Każde z Was jest inne. Wyjątkowe. I każde z Was kochamy na inny sposób. Jednak równie mocno. Oddałabym za Was życie. Moje Misie. Kocham, kochamy Was z tatą.
Wiem, że jesteście ciekawi czemu nie powiedziałam Wam tego osobiście, czemu pozostawiłam po sobie ten skrawek papieru. Albowiem mam raka. W ostatnim stadium. Nie poddałam się leczeniu. Nie powiedziałam nikomu. Chciałam umrzeć. Wiem, że to potworne usłyszeć to od matki, jednak już od dawna pragnęłam opuścić ten świat. Żyłam tylko dla Was. Od dania kiedy się dowiedziałam, chciałam spędzać z Wami każdą chwilę. Wykorzystać swój czas do maksimum. Jednak nie chciałam tego czasu przedłużać. Bowiem odkąd straciłam Waszego ojca, każdy dzień był dla mnie katorgą. Czułam jakbym z każdą godziną bez niego umierała cząstka mnie.  Jedyne o czym umiałam myśleć to o tym, że straciłam go na zawsze. Straciłam człowieka z którym przeżyłam najszczęśliwsze chwilę życia. A po nim nic już na mnie nie czekało.
Przepraszam Was jeszcze raz. Kocham Was z całego serduszka. Pamiętajcie o tym.

Stalla (Jakson) Harrison
Mama Misiów czterech

P.S. Pod łóżkiem możecie znaleźć moje pamiętniki. Wspomnienia, które spisywałam przez lata.


     Caroline rzuciła list na stertę papierów i szybko chwyciła za brązowy notes.